O Księdze X – lecia.

JAK POWSTAWAŁA KSIĘGA „DZIESIĘCIOLECIE POLSKI NIEPOLEGŁEJ 1989 – 1999”

W roku 1994, będąc w Krakowie na jakiejś Konferencji odwiedziłem kilka antykwariatów wokół krakowskiego rynku w nadziei, że znajdę coś ciekawego. Istotnie trafiłem na wielki i gruby wolumin o okładce, która kiedyś była amarantowa z wytłoczonym godłem II Rzeczpospolitej i także tłoczonym, ze śladami złocenia, tytułem na grzbiecie; „Dziesięciolecie Polski Odrodzonej 1918 -1928”. Wahałem się, czy kupować to tomisko do tego stopnia, że wyszedłem z antykwariatu. Jednak wróciłem i kupiłem Księgę, nawet nie kosztowała bardzo drogo. Z jakimiś ośmioma kilogramami papieru pod pachą dotarłem do Warszawy. Okazało się, że kupiłem wielki fresk o pierwszym dziesięcioleciu odzyskanej w roku 1918 niepodległości. Księga wydana została przez „Ilustrowany Kurier Codzienny”, a jej redaktorem naczelnym był naczelny IKC-a Marjan Dąbrowski. Na ponad tysiącu stu stronach kilkuset autorów opisywało zmiany, jakie zaszły w Ojczyźnie w tamtym dziesięcioleciu ilustrując je kilkoma tysiącami fotografii, tabel i wykresów. Patrzyłem na czarnobiały, ale bardzo bogaty obraz umarłego już świata. Potem na kilka lat Księga zniknęła mi z pola widzenia.

Był już grudzień roku 1997, Boże Narodzenie tuż, tuż. Nie pamiętam, jaki temat naprowadził mnie na pomysł. W każdym razie dotarło do mnie, że za niespełna dwa lata minie dziesięć lat od cudu, jakim był rok 1989, rok ponownie odzyskanej niepodległości, rok, który był dla mnie i na pewno nie tylko dla mnie tak wielkim i nieoczekiwanym szczęściem, że ciągle je czuję i chyba nigdy nie przestanę. Minąć też miało za dwa lata dziesięć lat ogromnych przemian i ogromnej pracy; państwowej, gospodarczej, społecznej, całego społeczeństwa. Pracy, która, mimo wszystkich cieni i nędz, przeobraziła Polskę, wzbogaciła, upiększyła, ucywilizowała, obdarzyła wolnością, pełnią praw obywatelskich i przybliżyła do rodziny europejskiej od której oderwał nas rok 1945. To wielkie dziesięciolecie zasługiwało na upamiętnienie. I, kiedy tak myślałem, przypomniałem sobie, że kilka lat wcześniej kupiłem w Krakowie Księgę poświęconą tamtemu dziesięcioleciu i że to na podobną zasługuje. Wydobyłem stary stary tom, zacząłem go wertować już pod kątem, tego drugiego, którego idea miała na razie tylko parę godzin. Było oczywiste, że nie zrobię tego sam i niemal od razu pomyśłałem o Małgorzacie, Małgosi Niebazitowskiej, z którą byłem zaprzyjaźniony od czasów „Tygodnika Solidarność”, a potem przeszliśmy wspólnie przez rząd Mazowieckiego. Zaś dopiero co, bo właśnie w roku 1997 zorganizowaliśmy we dwoje wydanie pamiątkowej Księgi na 70 – lecie Tadeusza, która nosiła tytuł „Tadeusz Mazowiecki – polityk trudnych czasów” i ukazała się pod moją redakcją. Zorganizowaliśmy też, ciągle we dwoje, uroczystość jubileuszową na cześć naszego wspólnego szefa w Zamku Królewskim, podczas której, to był pomysł Małgorzaty, obecni zjedli „grubą kreskę”. Taki napis nosił smakowity tort długi na kilka metrów, wszak to kreska, który przygotował Pan Andrzej Blikle i który wniesiono na długiej desce. Dowiedliśmy, że tworzymy skuteczny zespół.

Małgorzata mogła wnieść do przedsięwzięcia kilka walorów. Tomka Tomaszewskiego, wybitnego fotografika i jej męża. Wyczucie polityczne i estetyczne. Małe sprawne wydawnictwo, które wtedy posiadała, a w nim dwie Panie, Todzię i Zosię, które okazały się perłami. Pierwsza wzięła w swe ręce całość spraw administracyjnych, druga była znakomitym, wnikliwym redaktorem. Zaprosiłem więc Małgosię i Tomka do nas na kolację tuż przed Wigilią Bożego Narodzenia 1997 roku. Podczas kolacji podanej według recept mojej dawno nie żyjącej mamy Marianny pokazałem im przedwojenną Księgę i powiedziałem, że obecne dziesięciolecie zasługuje na podobną. Nie przesadzam, przy stole wybuchł entuzjazm. Poczułem, że jesteśmy jak ci z filmu „Ziemia Obiecana” – „ja nie mam nic, ty nie masz nic, on nie ma nic, to znaczy, że razem mamy dokładnie tyle, żeby zrobić wielką księgę niepodległości”. Przesadzam, coś jednak mieliśmy. Było dla nas od razu jasne, że Księga ma powstać w drodze inicjatywy obywatelskiej, żaden rząd, żadna instytucja. Zrobi ją grupa obywateli, którzy w tym celu się zbiorą. A po zrobieniu Księga będzie przekazana w darze młodzieży publicznych szkół wyższych oraz liceów i gimnazjów. Wtedy też chyba powstał tytuł Księgi „Dziesięciolecie Polski Niepodległej 1989-1999”. Było jasne, że nie możemy powtórzyć w tytule słowa „odrodzona”, bo Polska Ludowa była państwem polskim, choć okaleczonym, bo pozbawionym podstawowych atrybutów niepodległości. Zgadzaliśmy się całkowicie, że Księga nie może być laurką, ale nie może być też wylewaniem przez autorów żalów i pretensji. Miała być wiernym obrazem zmian we wszystkich dziedzinach życia publicznego i prywatnego, zrobionym z pewną życzliwością dla Trzeciej RP, ale bez chwalby. Podzieliliśmy zadania. Tomek miał zająć się przygotowaniem strony graficznej. Małgorzata miała kierować wydawnictwem i Fundacją, którą dla sfinansowania Księgi założyliśmy. Ja zostałem redaktorem naczelnym Księgi.

W kilka dni, pomiędzy świętami Bożego Narodzenia i Sylwestrem w oparciu o przedwojenną Księgę, a także o moją, niezłą przecież, znajomość wtedy 8 – lecia Trzeciej Rzeczpospolitej naszkicowałem wstępny spis treści Księgi, jej podział na działy, części i rozdziały, czyli artykuły. Napisałem też rodzaj ściągi dla autorów – teksty miały być krótkie, pięć, sześć stron znormalizowanych, pisane językiem zrozumiałym dla maturzysty, według formuły; fakty, wydarzenia i w tle opinie. To miał być w pierwszym rzędzie opis, a nie osobiste dywagacje na temat 10 – lecia. Przez cały styczeń i połowę lutego z przedwojenną księgą w plastikowej torbie biegałem po Warszawie, trochę też (telefonicznie, faksowo, mailowo) po Polsce i zbierałem postaci do Zespołu Redaktorów. Rolą każdego z nich miało być wzięcie pod opiekę jednej części Księgi, zaproponowanie w oparciu o mój wyjściowy projekt i jego wiedzę nowej wersji części. Po jej uzgodnieniu zaś z redaktorem naczelnym zaproponowanie autorów, wreszcie uzyskanie ich zgody na napisanie tekstów. Reakcje na moją propozycję były, w ogromnej większości przypadków, bardzo, bardzo wzruszające, a przecież proponowałem ciężką kilkuletnią pracę bez wynagrodzenia, bo taka była konsekwencja obywatelskiego charakteru projektu. Wynagradzany był tylko maleńki zespół techniczny, bo tutaj nie było możliwości łączenia pracy zarobkowej z, w pełni absorbującymi, zajęciami przy Księdze. Reakcje były więc wzruszające, w kilku przypadkach, ze śladami tego wzruszenia pod powiekami, szczególnie gdy docierało do przyszłego redaktora, że proponujemy mu udział w przedsięwzięciu podejmującym pałeczkę od naszych dziadów z lat 20-tych. Kilka osób odmówiło. Niektóre, jak potem mi powiedziały, żałując decyzji, bo nie wierzyły w powodzenie przedsięwzięcia. Dzięki Bogu nas na samym wstępie zawiodła wyobraźnia, bo gdybyśmy wyobrazili sobie, jaka robota przed nami i ile problemów, to kto wie? Ale widać dziadowie z początków tamtej niepodległości, czujnie zasłonili przed nami „schody”.

W końcu lutego 1998 roku Zespół Redaktorów był w zasadzie skompletowany. Liczył 27 osób, głównie naukowców, trochę dziennikarzy. Jego pierwsze zebranie obyło się na początku marca w biurze mojej Żony mieszczącym się w dawnym malarskim atelier na 14 piętrze wieżowca przy ulicy Bernardyńskiej. Zachowała się z niego fotografia, którą możecie państwo obejrzeć w galerii (działka – „Nasza praca społeczna”). Żeby to towarzystwo posadzić pożyczyłem z Fundacji Schumana trzydzieści składanych krzeseł, które służyły nam spory czas, za co teraz dziękuję. Potem ruszyła praca – najpierw tworzenie ostatecznej makiety Księgi, przy decydującej roli redaktorów poszczególnych działów, potem omawianie i umawianie autorów, potem pisanie tekstów, a dla mnie miesiące spęzone przy ich czytaniu, nierzadko gruntownym przerabianiu, skracaniu, upraszczaniu, omawianiu z redaktorami i autorami, czasami dość trudnym. No i pilnowanie redaktorów, a były to postacie nietuzinkowe, indywidualności, autorytety w swych dziedzinach, i pilnowanie by teksty spływały sprawnie wedle harmonogramów i by były zgodne z ideą Księgi bywało mozolne, zdarzało się, że i konfliktowe. Aż mi się wierzyć nie chce, że mnie słuchali, ale jestem im bardzo za to wdzięczny. Po lekturze najpierw redaktora działu i mojej tekst szedł do Zosi Psoty, która brała go na swój niezwykle wnikliwy warsztat redaktorski i polonistyczny. I tak to się toczyło, a ogromną pomocą było to, że lawinowo wchodziła wtedy do Polski poczta elektroniczna, a faksy były już od dłuższego czasu w użytku i ja obydwoma tymi narzędziami się posługiwałem w domu, gdzie głównie pracowałem. Bez faksów i maili trzymanie w pojedynkę takiego Zespołu byłoby niemożliwe.

Równolegle ruszyły prace administracyjne i fotograficzne, to znaczy zawieranie umów z autorami i wędrówka przez wiele fotograficznych archiwów w kraju i szukanie – z makietą Księgi w ręku, a potem nawet z gotowymi tekstami – zdjęć, które miały teksty ilustrować, ale i uzupełniać, wzbogacać. Szybko okazało się, że zajęcia Tomka Tomaszewskiego nie pozwolą mu zająć się edycją fotograficzną Księgi. Został on więc cennym konsultantem, a rolę edytora ilustracji przejęła Iza Wojciechowska, redaktor naczelna w redakcji fotograficznej PAP w latach 1992-1999. Iza wykonała ogromną robotę i wywiązała się z zadania znakomicie. Przejrzała około dwa miliony fotografii, z pośród których wyselekcjonowała 10 tysięcy. W Księdze znalazły się 4283 zdjęcia autorstwa 379 fotografików, którzy do niekomercyjnego wydania dzieła przekazali je bezpłatnie, podobnie, jak autorzy teksty. Wśród 5180 ilustracji, oprócz zdjęć, jest wiele map, rysunków satyrycznych, winiet gazet, okładek czasopism, fotokopii artykułów, rysunków satyrycznych, plakatów, ulotek, okładek książek, znaczków pocztowych, medali, herbów, tabel, wykresów. Można powiedzieć, że przekopaliśmy się przez całą ikonografię 10 – lecia. Gdzieś w połowie pracy nad Księgą uznaliśmy, że oprócz artykułów tematycznych potrzebne są krótsze teksty – wstawki, nazwaliśmy je „gadżetami”, zarówno o sprawach poważnych, jak i bardziej lekkich. Jest ich wiele w Księdze i bardzo ją urozmaiciły.

Na początku roku 1999 stało się jasne, że nie zdołamy wydać Księgi na czas, w tej postaci i w takiej jakości, jaką założyliśmy i na jaką dekada zasługiwała. Podjęliśmy decyzję, że prymat należy do poziomu dzieła, a nie do tej czy innej daty. Wytworzyło to jednak sytuację trudną nie tyle w stosunkach z redaktorami działów, którzy przesunięcie terminów rozumieli i akceptowali, ile z autorami. Wielu z nich naciskaliśmy na szybkie pisanie i oto teraz okazywało się, że będą musieli teksty aktualizować, powtarzając niejako całą pracę już wykonaną. Ale nie było wyjścia, a przesunięcie terminu publikacji miało tę zaletę, że pozwalało ująć opisem całą dekadę, włącznie z jej końcówką. Nowy rok 2000 powitaliśmy w zasadzie ze skompletowanymi tekstami i z zakończoną wstępną selekcją ilustracji. Teraz trzeba było Księgę ułożyć, to znaczy skomponować teksty i ilustracje w całość. Ale przed tym trzeba było te ponad cztery tysiące fotografii prawidłowo podpisać. I to była ogromna, a zarazem iście detektywistyczna praca, nad ustaleniem, kiedy i gdzie zdjęcie zrobiono i kto na nim jest. Ogromna ilość zdjęć w naszych archiwach jest fatalnie opisana. Rolę detektywa wykonała bardzo sprawnie Małgorzata Polańska, młoda siła dynamiczna, robiąca karierę w administracji państwowej. Wreszcie zaczęło się układanie Księgi, bardzo już chcieliśmy, ją zobaczyć. Tutaj główna rola przypadła Małgorzacie Niezabitowskiej. Mozolna ale i pasjonująca praca praca przy komputerze trwała miesiące. Wraz układaniem poszczególnych działów robiony był ich próbny wydruk. Pokazywanie takich wydruków, jako świadectwa, że prace są zaawansowane, wraz z przedwojenną Księgą uzmysławiającą skalę przedsięwzięcia bardzo pomagało w przekonywaniu potencjalnych sponsorów, by dołączyli do grona twórców Księgi Dziesięciolecia. Jesienią roku 2000 rozpoczął się druk. (cdn)