Niedziela 2.04.2006 r. Rok po śmierci Papieża.
Po zastanowieniu się i z wahaniem, które mi nie minęło postanowiłem w tę rocznicę podzielić się tutaj moimi zapisami z dziennika. Są chwilami bardzo osobiste, ale wydaje mi się, że tylko to ma wartość co wypływa z głębi, a nie jest powtarzaniem banałów. Oto te zapiski.
„Sobota 2 kwiecień 2005 r.
Leżę z solidną gorączką, kiedy o godzinie 22.00 zaczynają bić dzwony u Bernardynów. Wszystko jasne – Papież umarł. Wyskoczyłem z łóżka. Halina mówi „właśnie przed chwilą podała telewizja”. Zmarł o 21,37. Słychać dzwony z innych kościołów. Biją w całej Polsce i na świecie. Za chwilę włączają się syreny. Myślą cofam się do października 1978 roku. Przecież to było tak, jakby się nad umordowaną Ojczyzną niebo otwarło. Oglądamy sceny z Placu św. Piotra, z Wadowic, z Krakowa, z Placu Zamkowego i popłakujemy.
Poniedziałek 4 kwiecień 2005.
Od śmierci Papieża powstrzymywałem łzy, mało skutecznie, ale jakoś i teraz siedząc na balkonie, w pełni słońca i czytając zrobione przez „Gazetę” kalendarium pontyfikatu wybuchnąłem spazmatycznym płaczem, którego przez dłuższą chwilę nie mogłem poswtrzymać, zresztą po chwili nie próbowałem. Nie płakałem tak od śmierci mamy, dokładnie gdy kilka dni przed jej śmiercią dostałem podobnych szlochów w ogrodzie. Hamulec wysiadł, kiedy czytałem o 16 październiku 1978 roku i o tym, jak nam się wtedy właśnie niebo otwarło, a teraz nie powiem, że się zamknęło, bo to byłoby grzechem. To nasz wielki, spełniony pontyfikat, pontyfikat naszej wolności. Jestem szczęśliwy z powodu tych moich łez, bo bez nich mógłbym sobie zarzucić, że mało mnie obeszła ta śmierć, że jedyne na co mnie stać to powtarzanie wzniosłych komunałów. Szczerze Cię opłakałem Ojcze Święty, Karolu Wojtyło, to krystalicznie szczere łzy żalu, że musiałeś już opuścić ten piękny cud boskiego stworzenia i zostawić nas. Wiara moja nie jest wielkiej próby więc składam Ci te moje łzy, jak symboliczną wiązankę kwiatów w miejsce gdzie twoje umęczone ciało napotka tę, która na pewno jest naszą matką, ziemię.
Wtorek 5 kwiecień 2005 rok.
Prawie cały dzien przeleżałem w łóżku. Żałobna prasa jest nie do czytania. Najciekawiej w „Rzepie” dzisiaj napisał o papieżu Libera, niewierzący. Najnudniej, najbardziej sztampowo mówią księża. Oni chyba są letni w swojej wierze, albo i zimni.
Środa 6 kwiecień 2005 r.
Tyle dobra i wzniosłości płynie od tygodnia z mediów, że zaczynam tęsknić do kawałka czegoś diabelskiego, ale gdzie tam, jesteśmy aniołami …dziennikarze rozpływają się nad narodem, jak to pięknie się objawił w związku z żałobą po Papieżu, i jacy to jesteśmy pełni wartości, ale za paręnaście dni będą łomotać w polityków, szukać sznura na Kwacha i przynajmniej po „haku” na każdego postkomunistę, a naród wróci do codzienności, do swoich zwykłych spraw i trosk i świństewek i dobrych uczynków, do zwykłych dni. To normalne, nieuniknione i dobre, choć nie uroczyste. Po czym Żakowski napisze, że znów „Coś w nas pękło i się skończyło”.
Piątek 8 kwiecień 2005 r.
Dziś z Haliną umieściliśmy na Onecie takie nasze pożegnanie Papieża:
DZIĘKUJEMY CI ZA WOLNOŚĆ
Ojcze Święty, dziękujemy Ci za radość 16 października 1978 roku, za to, że namówiłeś Ducha Świętego do odnowienia Tej Ziemi, za wolność dla nas, naszych dzieci i wnuków, dla Nas Polaków, za Ojczyznę złączoną wreszcie we Wspólnocie Narodów Europy, za tyle humoru i radości życia. Tak nam przykro, że nie będzie tego więcej, a jeszcze bardziej nam żal, że Ty nie będziesz już mógł ziemskim spojrzeniem podziwiać piękna Tego Świata.
Halina i Waldemar.