Rząd „w sam raz”.
LICZNIK PREZYDENCKI
Do końca kadencji “Prezydenta Swojego Brata”
zostało 528 dni (już poniżej dwu lat).
Dwa i pół miesiąca temu opublikowałem w „Gazecie Wyborczej” artykuł „Kryzys musi się wyszumieć”. Postawiłem w nim tezę, że prawdopodobnie będzie o wiele mniejszy deszcz z ogromnej chmury zwanej „największy kryzys, porównywalny do tego z lat 30-tych”, napęczniałej także przez lawinę panikarskich doniesień mediów i komentarzy analityków. Po upływie czasu od wydrukowania tego artykułu jestem bardziej spokojny, że nie wystawiłem na duże ryzyko zawodowej pozycji pisząc coś takiego. Wydaje mi się, że potencjał kryzysu światowego się wyczerpał, lub wyczerpuje, to znaczy, że siły pchające gospodarkę w dół wyrównały się lub wyrównują z siłami odbicia. To nie znaczy, że gospodarka światowa już za chwilę zacznie rosnąć. Ona może się jeszcze obsunąć przez siłę bezwładu i efekty wtórne, ale główne uderzenie mamy za sobą. Na pewno nie będzie to kryzys porównywalny, gdy chodzi o skalę nieszczęść z kryzysem lat 30 – tych. To było oczywiste od pierwszych miesięcy jego trwania i od pierwszych reakcji władz publicznych w głównych gospodarkach światowych, w szczególności Stanów Zjednoczonych. Mam na myśli po pierwsze szybko podejmowane decyzje przeciw panice i katastrofie systemu bankowego, a także działania ograniczające niepewność i – mimo ryzykowności takiego działania – częściowo zastępujące unicestwiony przez kryzys popyt, popytem z pieniędzy publicznych. Po drugie, brak nacjonalistycznej, protekcjonistycznej reakcji na kryzys ze strony głównych gospodarczo krajów.
Już dwa i pół miesiąca temu można było powiedzieć, że kryzys sfery finansowej został w zasadzie opanowany. Nie ma bankructw ważnych banków i słabnie także głęboki niedawno, ogólny pesymizm. On zawsze jest bardzo silnym, chociaż wtórnym, bo zrodzonym przez początkowe wstrząsy, czynnikiem kryzysotwórczym, podobnie jak istna „lawina medioklastyczna”, wyzwolona przez wyścig mediów do miana liderów w krakaniu. Narasta optymizm na rynku amerykańskim, czyli w oku kryzysu, giełdy nie są już w generalnym trendzie spadkowym, lecz szukają punktów odbicia. Rosną ceny ropy naftowej, co jest niezłym miernikiem poprawy nastrojów, pokazującym, że pojawiły się i wzmagają przewidywania powrotu koniunktury.
Nie będzi więc Apokalipsy, ani końca kapitalizmu, który tu i ówdzie zaczęto wieszczyć, bo też nie wiadomo czym miałby być zastąpiony. Nawiasem mówiąc uważam, że coś takiego, jak kapitalizm nie istnieje. Istnieje współczesna gospodarka, której, jak zresztą i gospodarek wcześniejszych, kluczową instytycją jest rynek. Tu i ówdzie istnieje też komunistyczna patologia w gospodarce, a kapitalizm to słowo-relikt wykorzystywane przez piewców owej patologii do walki i niszczenia tego, co w gospodarce normalne i wymyślone dziesiątki wieków temu przez ludzkość. Więc nie będzie końca kapitalizmu, czyli normalności, co najwyżej jakieś korekty, czyli też normalność.
Na tym tle warto ocenić postępowanie rządu. Ono nie zasługuje na tak ostrą krytykę, jakiej jest poddawane. Słychać, że na program antykryzysowy, który został wprowadzony tylko trochę, może być za późno. Tyle, że owo spóźnienie to niekoniecznie zło. Działanie nie zawsze jest cnotą, a czekanie nie zawsze jest niecnotą. Bywa i odwrotnie, czasem nie warto się spieszyć. Nasza gospodarka zwolniła i może nawet dojść do pewnego spadku PKB i oczywiście do wzrostu bezrobocia, z czym mamy już do czynienia. Ale na tle innych krajów broni się ona dobrze sama i taka samodzielna obrona gospodarkę wzmacnia, podczas, gdy jej budżetowe pobudzanie, to „haj”, który daje efekty na krótką metę i zwykle większe szkody później. Dlatego wskazana jest ostrożność w zasilaniu gospodarki pieniędzmi z dodatkowego, a i tak już dużego, zadłużenia publicznego, o co wołają zgodnie populiści w polityce i sfery gospodarcze chętnie dzielący się z budżetem stratami i bardzo niechętnie zyskami. Uważam, że dobrze się stało, iż rząd nie przykładał ręki do siania paniki, nawet jeżeli nie mówił wszystkiego do końca, i że nie ulegał krzykowi by dawać! dawać! dawać! A na dodatek, jak się bliżej przyjrzeć temu co robił (choćby czytając internetowe strony Kancelarii Premiera), to nie można powiedzieć, że był bierny. Nie był fatalny, ani genialny – był „w sam raz”.
20 maja 2009, o godzinie 15:19
Moje drogie Panie – Zofio i dark side!
…..Nade wszystko mężczyzna i tak postrzega inne kobiety poprzez swój kontakt z własną matką, która nierzadko jest pierwszą tarczą zaborczości, która zazwyczaj przegradza jego kontakt z światem i spod którego wpływu stara się wydostać, wpadając często z deszczu pod rynnę, czyli w ramiona uwodzącej go kochanki, a potem być może żony, a potem czasami kilku jeszcze różnych kochanek, a na końcu całej gromady dzieci i wnucząt, a wszystko z różnego prawego i nieprawego łoża :D. W rezultacie czego jego życie (poety) może się stać dość skomplikowane, tak pod względem uczuciowym jak i majątkowym.
…..Tak więc nie da się odgrodzić życia osobistego od twórczego zwłaszcza w takiej materii jak poezja. Dlatego też należy pisać o wszystkim i rozmawiać o wszystkim, bowiem inaczej rozmowa taka jest i nieszczera i mało interesująca. Niestety nie mam czasu przeszukiwać odmętów blogu w poszukiwaniu różnych wynurzeń dark side na temat miłości, która przesłania wszystko inne i leczy wszystkie rany i jest remedium na wszystko (gdy się tylko taka znajdzie :), ale zapewniam, że są takie :D Jutro już muszę wyjechać do swojej samotni i skupić się na swojej pracy i samym sobie, a rzeczy koniecznych do zrobienia jakoś od rana samego mi nie ubywa, bo zmuszony zostałem wewnętrznym przymusem, a to do wypowiadania w sprawach poezji, a to krążenia na podświetlanej desce w przestworzach mitologii, a to wypowiadania się na tematy historyczne i polityczne. Dużo tego jak na jednego człowieka – nie Tytana!
….Wracając jednak do wątku muzy.
Droga dark side,
są muzy niszczące i muzy ładu, tak jak kobiety. Stąd i różne doświadczenia poetów. Nie da się oddzielić ich (poetów) obcowania z płcią przeciwną (albo tą samą), od fascynacji światem. Po prostu – nie da!
20 maja 2009, o godzinie 15:27
Dyplomato Przyuczony,
W kwestii chamstwa, to ja też potrafię, tylko popatrz do góry! bowiem coś brązowego, koloru miodu w twych własnych uszach, lecz o bardziej zdecydowanym uniseks zapachu, a miękkiej konsystencji, właśnie na twój durny dziób spada :)
chlap, spadło.
20 maja 2009, o godzinie 15:41
Glosie,
Skup sie wiec. Nawet wody nie bedziesz musial spuszczac. Tytana zas zostaw w spokoju. Ten nie byl od belkotu.
20 maja 2009, o godzinie 15:54
Dyplomato Przyuczony,
Jeśli odpowiada ci ta rola, to gratuluje. Teraz wiem czego ci było trzeba.
20 maja 2009, o godzinie 15:57
Tego, co to ja chcialam powiedziec. Jezyk mi kolowacieje z wrazenia. Dobrze ze palce nie. Ale co one moga jesli i mnie pomiedzy uszami wyschlo? Bo to chyba taka swinska grypa blogowa, to wysychanie?
.
Humor z podswietlonego wychodka rodem mnie osobiscie nie przeszkadza tak bardzo. Obytam i z humorem takowym i z miejscem jego powstawania. Ale czy reszta blogowiczow w poezji rozczytana tez obyta? Mawara kiedys wywalono za jezyk, podobno, nieparlamentarny. Cos mi sie widzi, ze w kierunku takowego zmierzamy krokiem niezwykle przyspieszonym. No ale jesli dyplomaci chamami zostaja to czego tu mozna wiecej oczekiwac.
20 maja 2009, o godzinie 16:11
Megalomania wielkosci.
http://www.youtube.com/wa.....QwuPska-OI
20 maja 2009, o godzinie 16:48
Jest nowwe pole. Odpowiadam Dyplomacie pod nowym wpisem Gospodarza.
20 maja 2009, o godzinie 17:32
Jak widać
Drodzy Zniesmaczeni i Niezadowoleni z bloga,
ale włażący do niego na okrągło, nie czytacie papierowych gazet choćby z tekstami W. Kuczyńskiego.
Gdyby Was ten blog nie interesował, nie byłoby Was tutaj
Ani tych licznie, co nam Gospodarz ujawnił nie raz i nie dwa gości.
Nie lansowalibyście tekstów różnych dziennikarzy, jako szczególnie wartych uwagi zgromadzonych tutaj blogowiczów.
A ile to awantur urządziliście o Semkę, Wildsteina, Janke i innych znanych dziennikarzy, nie pamiętacie już. A ile plucia typowo zawodowego na Gazetę Wyborcza tu było, też nie pamiętacie?
Po cholerę te zaangażowania?
A może nie ma tu kogoś, częściej lub rzadziej, kogo można poznać na łamach „Przeglądu”, „Polityki”, „Rzeczpospolitej”, „Gazety Wyborczej”?
Ubóstwiam hipokrytów, którym się wydaje, ze ich nikt nie dostrzega.
Ps.
Mnie adoracje w uznaniu zasług, akurat tutaj – nie są do szczęścia potrzebne.