Kaganiec na śledcze kły.
KALENDARZ POŚCIGU ZA UKŁADEM.
Minęło 593 dni od rozpoczęcia pościgu za układem!
a “UKŁADU” ANI ŚLADU, zaś o nowym GADU, GADU!
Obalając pierwszą uchwałę Sejmu o powołaniu bankowej komisji śledczej, Trybunał Konstytucyjny zrobił coś ważniejszego, niż jej uchylenie. Ustanowił kodeks dobrego prowadzenia się posłów w komisjach śledczych. Wyliczył wiele przypadków prawniczego chuligaństwa podczas przesłuchań i zabronił ich powtarzania. Wyśmiewanie, poniżanie, obrażanie, sugerowanie odpowiedzi, żądanie komentarzy i ocen, pytania nie związane ze sprawą, zostały zakazane z powołaniem się na kodeks postępowania karnego. Trybunał reagował na rozpasanie do jakiego doszło ze strony śledczych głównie komisji Orlenu, którym wydawało się, że mogą wezwać każdego i robić z nim prawie wszystko. To był koszmar, rewia maccartystowskich karzełków w rodzimym stylu, nadętych, wyżywających się na ofiarach zwanych dla kpiny chyba świadkami. Oczywiście pod warunkiem, że to nie byli przestępcy lub podejrzani o przestępstwa. Tych traktowano z szacunkiem. Nakrzywdzili ludzi, zatruli klimat w kraju i się rozeszli, niektórzy na dobre posady, bez efektu. Jedni z największych szkodników 18 – lecia.
Dzięki Ci Trybunale, za kaganiec na poselskie kły. Wiele wskazuje na to, że obecna uchwała o komisji jest też sprzeczna z Konstytucją i pewno Trybunał i ją uchyli, na wniosek Platformy Obywatelskiej. Ale na razie widać, jak wielką pomocą dla ludzi wzywanych przed komisję stał się dokument zakazujący stosowania metod przypominających raczej zachowania chamskej części SB-ków z końcówki PRL, niż posłów Sejmu wolnej Polski. Działanie kagańca można było zobaczyć na przesłuchaniu Józefa Oleksego. Były premier przyszedł z pełnomocnikiem, jak to bywało i wcześniej, ale z dokumentem Trybunału Konstytucyjnego. I sporo pytań posłów zadawanych w stylu śledczych orlenowskich – na których odpowiedzi byłyby wcześniej wymuszane, także za pomocą usłużnych „ekspertów” – tym razem zawisło w próżni. Sami śledczy się nie zmienili. Oni też już wiedzą, że polski system bankowy zniszczyli Balcerowicz i Hanna Gronkiewicz-Waltz z poduszczenia „cappo de tutti cappi”, czyli Aleksandra Kwaśniewskiego. To się wyczuwało w ich pytaniach, ale bidule, tym razem co raz to gryźli kaganiec zamiast ofiarę. Dzięki Ci więc jeszcze raz Trybunale Konstytucyjny, prawdziwa perło polskiej demokracji, odróżnieniu od dotychczasowej sejmowej tandety śledczej, by nie rzec gorzej, którą perłą nazwał kiedyś znany, prawicowy dziennikarz. Widać perły nie widział.
Od strony cywilizacyjnego oddziaływania kodeksu przyzwoitości narzuconego posłom przesłuchanie Oleksego było pouczające. Natomiast od strony treści, w tym jego zachowania raczej przykre. Głównie prawił kazania, tonem i napuszeniem takim, jakby nadal był tym niezdewastowanym przez swe słynne wynurzenia Oleksym. Robił też wrażenie, jak by się tym komisarzom chciał przypodobać swoimi nieliberalnymi poglądami i przytakiwaniem wielu prawicowym bzdurom na temat transformacji systemu bankowego.
Zaś kompromitujące było jego gadanie, że w roku 1989 i 1990 zapomniano jakoby o zabiegach, by zredukować polskie zagraniczne długi. Przecież to był jeden z głównych celów rządów przedeseldowkich i długi zostały zredukowane, jeśli pamiętam o 50 %. To była wielka batalia i wielka, wyjątkowa redukcja, nagroda za wzorowe przeprowadzenie operacji Balcerowicza z roku 1990. Oleksego bardzo też zawiodła pamięć, kiedy twierdził, prawie z oburzeniem, że to w roku 1989 władze mówiły, że będziemy pluć krwią i płacić. Szanowny Panie niech Pan szuka cytatu? Znajdzie go Pan, ale nie w latach 1989-1990, bo on pochodzi z roku 1979 lub 1980. To były słowa PRL-owskiego ministra finansów Henryka Kisiela, chyba w rządzie Babiucha. On kazał Polakom pluć krwią i płacić. Rządy po roku 1989 powiedziały, że Polacy będą spłacać wtedy kiedy nie będą musieli pluć krwią.
24 maja 2007, o godzinie 16:34
Pytanie ewentualnie retoryczne: czy gej może być odrażający przez radość?
24 maja 2007, o godzinie 16:43
Zofio,
tym panom i paniom wszystko sie kojarzy z d…. Jak w koszarowym dowcipie.
Nie chcą przyjąć do wiadomości, że gdyby nie pewne podniety, wg. nich o jednoznacznie pornograficznym wyrazie, to na świecie nie byłoby ich, a i oni nie mieliby dzieci. Zostałoby „in vitro”. A tą metodę też zwalczają.
24 maja 2007, o godzinie 16:45
Zofio,
tym panom i paniom wszystko kojarzy się z d…. Jak w koszarowym dowcipie. A d….. to wiadomo – pornografia.
Nie chcą przyjąć do wiadomości, że gdyby nie pewne podniety, wg. nich o jednoznacznie pornograficznym wyrazie, to na świecie nie byłoby ich, a i oni nie mieliby dzieci. Zostałoby „in vitro”. A tę metodę też zwalczają.
24 maja 2007, o godzinie 17:18
Ziobro and company pasjonują sie majątkami SLD-owców, które ponoć zachomikowali na szwajcarskich kontach, ktore zdaniem naszego wymiaru sprawiedliwosci niechybnie pochodzą z niezbyt legalnych źródeł.
Więc zajrzałam na oświadczenie majątkowe premiera, żeby zobaczyć jak wygląda stan majątkowy prawdziwego polityka, który żyje z legalnie zarobinych pieniędzy. z 11 marca tego roku, a dot. 2006 roku.
http://kprm.gov.pl/oswiad.....i_2006.pdf
Wychodzi na to, ze pan premier należy do polskich …milionerów i na koncie posiada zgromadzone środki w walucie polskiej w wysokości 1461 tys. zł lub 1460 tys.. zł. (ostatniej cyfry nie umiem należycie odczytać. Więc ma 1 mln 460 tys. zł, czyli półtora miliona złotych!
Wcześniejsze oświadczenie, z 9 sierpnia 2006 r. opiewa na oszczędności nieco mniejsze (o 35 tys. zł) tj na kwotę 1 mln 425 tys. zł.
Czy można wiedzieć jakie jest pochodzenie tych pieniędzy?
24 maja 2007, o godzinie 17:50
Mama w ponczoche wkladala.
24 maja 2007, o godzinie 17:53
Zofionen lubisz/lubicie być blisko? hehehe,my się musimy polubić i na pewno coś z tego stosunku z Agorą wyniknie. Jestem więcej niż pewien. :)
24 maja 2007, o godzinie 18:07
Edwar,
jak ma się konto bankowe, wpłaty i wypłaty via bank, wtedy Twoje, moje czy kogokolwiek finanse są przejrzyste.
Łatwo ustalić skąd pieniądze wpłynęły, na co zostały wydane ect.
Teraz zaczynam powoli rozumieć niechęć premiera do kont bankowych.
Oczekuję, że lustrację majątkową PiS – rozpocznie od siebie i swego prezesa.
Mnie to interesuje, bo pan premier Jarosław Kaczyński, oświadczam to publicznie, generalnie był i jest od lat on moim utrzymankiem. Czy to jako poseł, czy to jako premier, czy to jako wykładowca akademicki – opłacanym z moich zarobionych ciężką pracą pieniędzy, czyli z moich podatków, więc chcę wiedzieć skąd ma ten swój majątek, ile wydaje na życie a ile jeszcze wyciąga z mojej kieszeni bez mojej wiedzy.
Przecież za mieszkanie jego i jego mamy – także teraz łożę, na wożenie mamy z BOR po zakupy – także wydaję ze swojej kieszeni. Kawki i ciasteczka w pracy – także, na chmarę przydupasów i nierobów.
Płacę, to mam prawo wiedzieć na co.
24 maja 2007, o godzinie 18:08
Zofio widać zarówno jedna jak i druga opcja trafnie przewidziała wyniki wyborów.
24 maja 2007, o godzinie 18:23
P.Zofia:
Płacę [na rzad i politykow], to mam prawo wiedzieć na co. To jest wlasnie obywatelskie myslenie. Ale brakuje mechanizmu. Politycy wszystkich orientacji zyja z tego, ze spoleczenstwo ich nie rozlicza. W jaki sposob chce Pani osiagnac to, co nie zostalo dotad osiagniete, i z czym politycy beda walczyc do upadlego, czyli mechanizm kontroli politykow?
24 maja 2007, o godzinie 18:24
Oczekuję, że lustrację majątkową PiS – rozpocznie od siebie i swego prezesa. To oczywiscie zart. Lustrowac to my, ale nie nas.
24 maja 2007, o godzinie 18:28
Zapach zakamarków Kotliny Kłodzkiej najlepiej oddaje twórczość Pani Olgi Tokarczuk.
24 maja 2007, o godzinie 18:28
Rząd bierze sie za rozkradanie fundacji. Taka jest logika kazdej zarazy, ze mechanizmy obronne zostaja powoli zjedzone i choroba opanowuje kolejne narzady. Ten jest kolejny na liscie.
http://gospodarka.gazeta......65874.html
24 maja 2007, o godzinie 18:40
A poza tym, strajki i podwyzki. Anty-komunistycznny rzad pada ofiara tego samego mechanizmu, ktorego ofiara padli komunisci. A mianowicie, skoro panstwo jest przedsiebiorstwem i zatrudnia pracownikow, to pracownicy zadaja podwyzek od pracodawcy. Pracodawca przez pewien czas moze mataczyc, ale w koncu musi ustapic. Tak dlugo, jak dlugo nastepna kadencja rzadu zalezy od glosow wyborcow, obecne rzady sa jescze bardziej bezbronne wobec zadan, niz byli komunisci, ktorych nastepna kadencja nie decydowala sie w wyborach.
–
Mozna przewidywac, ze niedlugo zacznie sie inflacja napedzana politycznymi ustepstwami rzadu. Rzad, wobec braku realnych osiagniec, jechal na lustracji, homofobii, oraz innej paranoi. Jednakze te pseudo-osiagniecia sie wyprztykaly. Po pierwsze, tu i owdzie tame postawil TK oraz intelektualisci. Po drugie, i co znacznie wazniejsze, nastepuje inflacja doznan u odbiorcy. To troche tak, jak z pornografia. Pierwszy i drugi porno-film robia wrazenie, a trzeci czy czwarty juz nie. Podobny mechanizm dziala w pornografii politycznej serwowanej spoleczenstwu przez rzad. Kolejne afery beda coraz mniej skuteczne. Tak wiec nastapi kolejna faza, a mianowicie kupowanie poparcia spolecznego. Mysle, ze rzad moze sobie kupic nastepne wybory. Po wyborach, rzad bedzie usiolowal powtorzyc ten sam scenariusz, bo innych pomyslow ten rzad nie posiada. W czasie drugiej kadencji nastapi potezna inflacja, i gdzies tak w polowie nastepnej kadencji kompletna kompromitacja rzadu.
–
Bieda jedynie w tym, ze w kraju nie istnieje opozycja godna tej nazwy. Szefem nastepnego rzadu bedzie Rokita. Z deszczu pod rynne.
24 maja 2007, o godzinie 18:50
Dark side (12:03) młodzi lekarze gonią zajączka obiecanek stopniowych podwyżek od co najmniej 17 lat – dawno sie zestarzeli i życza powodzenia adeptom.
24 maja 2007, o godzinie 20:14
Zofio,
Pan premier nie jest milionerem. On w swoim oświadczeniu napisał nie „1 460 tys. zł ” a „ok. 60 tys. zł”. Chyba, że zrobiłas sobie jaja albo też był to test na poczucie humoru.
pozdrowienia, Składak
24 maja 2007, o godzinie 20:54
No to kiepsko mama w ponczoche wkladala.
Tak czy siak, zle to o premierze swiadczy.
24 maja 2007, o godzinie 21:31
Juszczenko: mamy do czynienia z cichym zamachem stanu.
.
Ja: ditto.
24 maja 2007, o godzinie 22:02
Skladak –
ja w oświadczeniu nie widzę żadnego „ok” ale cyfrę „14”. I na moje oko jest tam napisane „14 61 tys”. zł albo „14 62 tys. zł.”
Oświadczenie w załączonym linku.
Poza tym skąd wiesz, co napisał tam pan premier,he?
Jeśli pan premier bazgrze jak kura pazurem po dokumentach, to niech się nie dziwi, że odczytać nie można.
„Jaj” sobie nie robię, to pan premier robi sobie „jaja.”
24 maja 2007, o godzinie 22:42
Czy mamy w gronie jakiegoś speca bankowca?
http://wiadomosci.wp.pl/w.....038747.033
Nie bardzo mogę zrozumieć jak rząd Szwajcarii może wydać numery kont i zapisy operacji bankowych poszczególnych klientów banków komercyjnych w swoim państwie polskiemu ministrowi sprawiedliwości?
Na jakiejże to podstawie? Bo tak chce minister Ziobro? Zaiste dziwne….
A skąd to minister Ziobro wie kto i w jakim banku szwajcarskim ma konto? Wszak banki mają swoje file na całym świecie? Rząd Szwajcarii na życzenie Polaków sprawdzał wszystkie banki na całym świecie i szukał konta Kwaśniewskiego, Piechoty czy Ungiera, bo jakiś skazaniec coś napluł do protokołu? A na jakiej to podstawie prawnej?
Może mi to ktoś nieco obyty w bankowości wytłumaczyć?
24 maja 2007, o godzinie 22:50
Zofio,
Dla porządku, nie jestem sympatykiem PIS, odwrotnie jestem zdecydowanym przeciwnikiem tej partii i jej metody rządzenia a najgorszym członkiem obecnego rządu jest dla mnie Ziobro. On bowiem spowodował załamanie polskiej transplantologii a ja jestem żywym sukcesem tej dziedziny medycyny; w 1977 roku obecny szef organizacji Poltransplant prof. Wałaszewski przeszczepił mi nerkę, która pracuje do dziś.
Jeśli jednak chodzi o to oświadczenie majątkowe J.K. to spójrz, proszę, wyżej, gdzie znajduje się informacja o powierzchni domu. Nagryzmolono tam „ok 150”, stąd moje przypuszczenie co do tych „ok. 60 tys.”. Upierać się jednak nie będę bo to nie mój polityk, nie mój rząd a czasami myslę, że i nie moje państwo.
Dobranoc, składak
24 maja 2007, o godzinie 23:05
Jak znam sie na bankach – bank centralny – nie prowadzi operacji dla indywidualnych klientów.
Minister Ziobro, obawiam się – chyba nie do końca wie co mówi.
Szwajcaria jest federacją kantonów o b. dużej autonomii a banki szwajcarskie słyną z żelaznej zasady zachowania tajemnicy bankowej i nienaruszalności kont.
***
Tajemnica bankowa w bankach szwajcarskich
Unikanie płacenia podatków nie jest w Szwajcarii wy kroczeniem karnym, a jedynie administracyjnym (Steu erhinterziehung). Zeznania podatkowe majà tutaj charakter deklaratywny bez wartości dowodowej. Ściganie karnie są tylko oszustwa podatkowe, fałszowanie załączników i bilansów (Steuerbetrug).
Rozróżnienia takiego nie ma w prawie innych krajów europejskich.
Szwajcarska tajemnica bankowa chroni także tego, kto
unika płacenia podatków.
W rezultacie Szwajcaria odmawia pomocy prawnej zagranicznym organom podatkowym ścigającym ucieczki podatkowe; może ją świadczyć tylko w odniesieniu do oszustw podatkowych.
Obowiązkiem banku szwajcarskiego jest dochowanie tajemnicy jej naruszenie jest karalne
Jako uzasadnienie podaje się że społeczeństwo szwajcarskie akceptuje swój system podatkowy i nie istnieje potrzeba kryminalizowania rzadkich tutaj przypadków „zaniechań” podatkowych, a tajemnica bankowa jako taka jest częścią wolności i swobód obywatelskich
Zwalczając ucieczki kapitałów przed opodatkowaniem, Unia Europejska oczekuje od Szwajcarii udziału w systemie wymiany informacji międzybankowej o poziomie naliczonych odsetek na kontach obywateli swoich krajów i pomocy prawnej przy ściganiu wykroczeń podatkowych. Ale nic z tego.
Szwajcaria uważa to za naruszenie, perforacji tajemnicy bankowej, prowadzącej do utraty atrakcyjności jej systemu bankowego.
Jest skłonna zaoferować opodatkowanie odsetek na kontach osób zagranicznych (czego teraz nie stosuje) i przekazywać ten podatek do kraju pochodzenia kapitał, jednak bez uczestnictwa w systemie informacyjnym.
Szwajcaria zezwala na pomoc prawną tylko w odniesieniu do bardzo konkretnych i wymienionych w przepisach deliktów, jak np. szmugiel papierosów na dużą skalę.
Oczekuje się przy tym wymiany informacji przy ściganiu wszelkich nadużyć podatkowych i celnych swoich obywateli, np. przy zwrotach podatku VAT i subwencji eksportowych.
*
Szwajcaria zajmuje tu sztywne stanowisko uważając, że nie jest jej sprawą troszczenie się o podatki Unii tylko dlatego, że ktoś ma konto w szwajcarskim banku.
Ten sam problem ujawnił się przy negocjowaniu członkostwa Szwajcarii w konwencji Schengen, wymagającej automatycznego świadczenia pomocy prawnej i wglądu w rachunki bankowe w postępowaniach podatkowych.
Art. 51a konwencji Schengen nie dzieli nadużyć podatkowych na „ściągane” karnie (oszustwa podatkowe) i „nieścigane karnie” (unikanie podatków), jak to ma miejsce w Szwajcarii.
24 maja 2007, o godzinie 23:06
Dark side 1.03
Czy ty naprawdę nie rozumiesz że ubezpieczenia prywatne, podobnie jak kredyty w bankach są dla młodych, zdrowych pieknych, i bogatych ? Zastanów się jakie stawki kredytowe są dla milionerów i jakie w Providencie !!! Nie zyczę ci źle, ale jezeli twoja firma ubezpieczeniowa dowie się o tym że masz poważne zagrożenia dziedziczne, to sie nie pozbierasz że śmiechu na widok twojej stawki ubezpieczeniowej. Zapamietaj sobie: ani banki, ani towarzystwa ubezpieczeniowe to nie są firmy charytatywne. INTEResuje JE ZYSK ZYSK I jeszcze raz ZYSK, a nie wypłaty dla ubezpieczonych. Moją koleżankę firma Alianz oskarzyła, że ukradła własny samochód spod domu, zeby jej nie wypłacić AC. Wygrała proces i nie moze dostać forsy, bo Alianz się odwołuje. Okazało się że odwołuje się ZAWSZE.
24 maja 2007, o godzinie 23:14
Dura-Lex,
zamiesciles publiczna skarge na Gospodarza, ze cenzuruje Twoje teksty. A czy nie pomyslales, ze to zwykly blad w programie blogowym? Programy blogowe sa pelne bledow. Zawiadom Gospodarza o problemie, zanim poskarzysz sie publicznie, ze wolnośc wyrażania poglądów i opinii w demokratycznej Polsce jest zagrozona.
–
W najgorszym razie mozesz poslac swoj odrzucony tekst e-mailem do Gospodarza albo do mnie z prosba umieszczenie na blogu.
http://passent.blog.polit.....ment-34252
24 maja 2007, o godzinie 23:17
Ciekawy warty uwagi artykół – arówno dla paramafii prasowej jak i innych masowych producentów medialnych:
drukuj
Polityka – nr 20 (2604) z dnia 19-05-2007; s. 114 Passent
Kryminał polityczny
Daniel Passent
Nie istnieje gumka Myszka, która ze zwojów mózgowych społeczeństwa wymaże raz zapisane oskarżenie. Wokół książki Małgorzaty Niezabitowskiej „Prawdy jak chleba” panuje milczenie. Wydawałoby się – sensacja: rzeczniczka pierwszego rządu „S”, dziennikarka „Tysola”, po latach oskarżona o to, że była kapusiem, wygrywa i opisuje długotrwały proces, a tu – cisza. Dlaczego?
Dlatego że większość mediów, polityków i historyków IPN nadaje na fali lustracyjnej. Gdyby rzeczniczka Mazowieckiego była agentką, to książka o tym, jak donosiła, królowałaby dziś w mediach. Natomiast kiedy opisuje, jak powstały kwity, jak fabrykowano dokumenty, jak rzecznik interesu publicznego i IPN utrudniali sądowi drogę do prawdy, to książka okazuje się niewygodna. A warto, by zabrali głos ludzie, którym autorka nie pobłaża: Antoni Dudek, Grzegorz Majchrzak, Leon Kieres, Krzysztof Kozłowski. Chyba nie tylko dla mnie, objętego podobnym jak Niezabitowska oskarżeniem, to książka rewelacyjna i sensacyjna. Oby w oparciu o nią powstał film, polskie „Życie na podsłuchu”.
Strzelista blondynka, z solidarnościową przeszłością, miała być antytezą Urbana. Tymczasem 11 grudnia 2004 r., po 15 latach, dowiedziała się, że w IPN odnaleziono jej teczki jako TW. To gorzej niż w boksie K.O. W odróżnieniu od wielu osób w podobnej sytuacji, które poszłyby za radą przyjaciół („Olewaj to, daj sobie spokój, pluń na wszystko”), wykazała godną podziwu energię i odwagę. Krok po kroku dochodziła, jak zrobiono z niej TW. „Zabijanie »teczką« jest obecnie powszechnie stosowaną formą morderstwa. (…) Wtedy natomiast byłam tylko ja. Jedyna, pierwsza, skazana bez wyroku, atakowana z równą pasją przez media i przez historyków z IPN, napiętnowana publicznie”. M.N. miała świadomość, że jej przypadek nie jest wyjątkowy. Jeśli obali papiery bezpieki wytworzone na nią, „obali dogmat o ich prawdziwości, stuprocentowej i w każdych okolicznościach”.
Jak zrobiono z niej Nowaka? Bezpieka pracowała na akord i potrzebowała coraz więcej zarejestrowanych informatorów. Mogła dokonać rejestracji, włącznie z nadaniem pseudonimu, zaocznie, bez udziału osoby zainteresowanej. Oficer prowadzący por. Grzelak tworzył raporty ze spotkań w Warszawie, które nawet nie mogły mieć miejsca, gdyż N. była np. w Kołobrzegu. Wreszcie M.N. i jej adwokaci dotarli do kluczowego zarządzenia min. Kiszczaka z 1982 r.: Informacje uzyskane z podsłuchu lub z innych źródeł można wkładać w cudze usta, a źródła należy „konspirować”, niszczyć.
To – pisze M.N. – „podważa podstawowe twierdzenie, na którym opiera się IPN, że każde słowo w esbeckich papierach jest święte. Wedle Instytutu, jeżeli funkcjonariusz napisał, że Kowalski powiedział – to powiedział i to stanowi niepodważalny dowód, że K. był agentem. A teraz okazuje się, że równie dobrze te słowa mogły pochodzić z przechwyconego listu albo z podsłuchu telefonicznego czy pokojowego”. Grzelak, twórca i oficer prowadzący Nowaka (czyli M.N.), opowiedział w sądzie, jak tworzono raporty z informacji z podsłuchu telefonicznego, a zapisy niszczono, żeby w teczce nie pozostał najmniejszy ślad. W usta fikcyjnego agenta wkładano również wiadomości zasłyszane. „Nie mogłem przecież napisać, że wiem od kolegi, że gdzieś tam usłyszałem, musiałem to przypisać do jakiegoś źródła” – zeznał świadek ppor. Kardaszewski. Świadek Minkowicz: „My tylko przesuwaliśmy źródła, zamiast technicznych wpisywaliśmy osobowe, ale zawartość była prawdziwa”. W tym świetle „zachowanie Grzelaka, tworzenie przez niego raportów, wpisywało się jako normalne, a nie wyjątkowe” – pisze M.N.
N. została źle wybrana. Płk Florian Uryzaj, przełożony Grzelaka: „Do pani Niezabitowskiej trafiono bez głębszego rozpoznania operacyjnego, bez rozpoznania ani osobowości, ani cech charakteru, ani możliwości operacyjnych, a tym bardziej nie rozpoznano jej ewentualnych predyspozycji do współpracy z naszymi organami. (…) Była jednoznaczna odmowa”. Jednak z powodu „nacisków naszego kierownictwa, które domagało się intensyfikacji działań na odcinku pozyskań” i z uwagi na zapał por. Grzelaka płk Uryzaj podjął „przedwczesną decyzję o rejestracji pani Niezabitowskiej jako tw”. Ponieważ okazała się „martwą duszą na szachownicy gry operacyjnej”, z czasem „podjął decyzję, że rezygnujemy z tej sprawy”.
Wieść o równaniu M.N. = TW obiegła Polskę i świat lotem błyskawicy. Wyrok śmierci cywilnej jest wykonywany od razu i skutkuje natychmiast. Jej świat się zawalił. Jej twarz jako agentki biła z okładek czasopism i ich reklam na billboardach. „Trudno mi było uwierzyć, że w moim kraju została stworzona pewna prawna konstrukcja, która w praktyce jest zbrodnią w majestacie prawa, gdyż postępowanie według jej reguł skazuje na karę najbardziej dotkliwą, na śmierć cywilną” – pisze M.N. Nie miała dostępu do swojej teczki, więc nie mogła się oczyścić, a gdyby nawet dostęp miała, to z jednej strony byłaby Biblia, jaką są dokumenty SB (jak się okazało po dwóch latach – fałszywe), wiarygodne dla IPN, dla rzecznika, dla mediów, dla całego świata, a z drugiej – ona sama.
Ta książka to kronika walki Dawida z Goliatem. Najpierw tym Goliatem jest stan wojenny, potem jest nim kompleks lustracyjny: IPN, rzecznik interesu publicznego, media. Książka ma wielu negatywnych i potężnych bohaterów. W rozdziale „Czciciele bezpieki” czytamy: „Historycy IPN, medialne gwiazdy tych czterech tygodni, dwoili się i troili, nie wybrzydzali, nie oszczędzali się. Brukowiec, program dla działkowców, szósta rano lub koło północy, nie odmawiali nigdy ani nikomu, zawsze gotowi, by jeszcze raz potwierdzić świętość esbeckich papierów”.
Kiedy prezes upublicznił jej teczkę, a historycy z IPN „ogłosili świętość ubeckich papierów”, M.N. zrozumiała, że Instytutowi „nie chodzi o żadną prawdę, lecz o niszczenie człowieka”. Kiedy w sądzie teczka Nowaka pruła się w szwach, historyk IPN ogłosił w „Gazecie Polskiej” artykuł „Esbek z Tysola” (czyli Niezabitowska!), w którym przedstawia Grzelaka jako ambitnego, pracowitego, lojalnego pracownika aparatu bezpieczeństwa. Tymczasem przed sądem M.N. doczekała się przeprosin!
Zanim dotknęło ją zło, Niezabitowska wierzyła w IPN i media. Tym bardziej była zaskoczona, kiedy „na samej czołówce »Rzeczpospolitej« wydrukowano mój duży kolorowy portret, a obok wielkimi czcionkami PSEUDONIM NOWAK”. W telewizorze szoł. „Niezabitowska nie chce wystąpić? Tym lepiej, wykonamy proces zaoczny”. Rozpoczął się lincz.
Niezabitowska jest – łagodnie pisząc – naiwna ze swoim rozczarowaniem do mediów. Na nic zdał się solidarnościowy rodowód, lojalność zawodowa, elementarna przyzwoitość, kiedy w grę weszły potężne siły: zaangażowanie ideowe i polityczne oraz interesy, walka o byt. Gdyby M.N. nie była „kimś”, jej lustracja nie byłaby tematem. Media przehandlowały ją za parę groszy i dziś nie chcą zwrócić reszty.
Daniel Passent
24 maja 2007, o godzinie 23:19
Dalej o bankach szwajcarskich
Bardzo wysoka wartość depozytów zagranicznych ulokowanych w szwajcarskim systemie bankowym wynosiła, według danych oficjalnych na koniec 2002 roku , równowartość 3.500 mld franków szwajcarskich.
Banki szwajcarskie administrują ok. 1/3 światowych rezerw pieniężych oraz majątkowych
Przypominam, bo to ważne – szwajcarski system finansowy, w tym specyficznie rozumiane zasady tajemnicy bankowej, został dostosowany do potrzeb tych właśnie klientów, tj elit światowych.
Tak wysoką penetrację rynku światowego gwarantuje sprawna infrastruktura bankowa, niskie podatki, bezpieczeństwo i stabilność prawna, zachęcająca do lokat w Szwajcarii. Ponadto depozyty osób zagranicznych nie podlegają szwajcarskiemu 35% podatkowi od
odsetek, ale dla wielu (jeśli nie większości) klientów zagranicznych decydującym elementem jest bezpieczeństwo wkładów chronionych tajemnicą bankową i ucieczka przed podatkiem dochodowym we własnym kraju, a nie stopa zwrotu kapitału czy brak podatku od
bardzo niskich zresztą odsetek.
Centralnym ogniwem międzynarodowej konkurencji banków szwajcarskich pozostaje od lat specyficznie praktykowana tajemnica bankowa.
Kwestia ta stała się w 2002 r. jak wspomniałam wcześniej -przedmiotem kontrowersji i nacisków Unii Europejskiej, domagającej się od Szwajcarii udziału w przyszłym mechanizmie automatycznej informacji międzybankowej.
Bezskutecznie.
24 maja 2007, o godzinie 23:38
Ostatnie uwagi o trzymaniu pieniędzy na kontach szwajcarskich czyli mocne fundamenty
Pełne poszanowanie własności prywatnej, będące filarem szwajcarskiego prawodawstwa i niezależność banków od wpływów politycznych to fundament systemu finansowego tego kraju.
Każdy klient banku ma zagwarantowaną :
* dyskrecję odnośnie zdeponowanych aktywów,
* dochodów,
* adresu
* oraz wielu innych danych osobistych,
co jest szczególnie istotne w private bankingu, gdzie bank jest czymś więcej, niż miejscem lokaty aktywów.
Wbrew obiegowym opiniom, Szwajcaria nie jest miejscem przechowywania środków finansowych osób anonimowych.
Każdy, kto lokuje aktywa w bankach w tym kraju, musi przedstawić swe dane osobowe.
Jednak tajemnica obejmująca takie informacje oraz relacje między bankiem a klientem banku jest w Szwajcarii bardzo dobrze zabezpieczona przedinstytucji jakiegokolwiek państwa.
Nazwiska, adresy klientów oraz numery ich kont są znane tylko ograniczonemu i zaufanemu kręgowi pracowników banku.
Zasady przestrzegania tajemnicy dotyczącej danych klientów i ich kont są formalnie określone w federalnym prawie bankowym, które przewiduje nakładanie ostrych sankcji dla banku za ich naruszenie. Ponadto naruszenie tajemnicy bankowej powoduje definitywną utratę reputacji banku.
Szwajcaria jest krajem o najwyższej kulturze bankowej, zapewniającej ponadprzeciętne standardy bezpieczeństwa i prywatności, dlatego od lat istniały tam doskonałe warunki do rozwoju bankowości prywatnej.
*
Granice tajemnicy bankowej
Jednak błędem byłoby mniemanie, że szwajcarski system bankowy może być spokojną przystanią dla osób zdobywających fortunę w nielegalny sposób.
Szwajcarskie prawo określa przypadki, gdy tajemnica bankowa może być uchylona.
Na przykład, jeżeli w Szwajcarii zostało wszczęte postępowanie śledcze, wówczas bank nie może zasłaniać się tajemnicą bankową i odmawiać udostępnienia organom ścigania niezbędnych informacji.
W ten sam sposób, jeżeli wymagają tego międzynarodowe przepisy prawa, właściwy urząd w Szwajcarii może być zobowiązany do udostępnienia zagranicznym organom śledczym informacji dotyczących konta bankowego osoby, wobec której toczy się postępowanie.
Czyli mówiąc prościej – musi być wszczęte oficjalne postępowanie śledcze w sprawach regulowanych międzynarodowymi przepisami prawa.
Szwajcarskie banki nie przekazują organom skarbowym innych państw informacji o osobach, które posiadają lokaty w tym kraju. Niemniej oszustwa podatkowe są traktowane tam jako przestępstwa kryminalne.
Jak pokazują dane statystyczne, wiodąca rola szwajcarskiej bankowości prywatnej w ostatnich latach została zagrożona. Oprócz tradycyjnych centrów finansowych na świecie rozwijają się dynamicznie nowe ośrodki, na przykład w Singapurze. Zostało to już dostrzeżone i obecnie w Szwajcarii trwa dyskusja nad koniecznością wprowadzenia usprawnień w istniejącym systemie private banking, dostosowanych do wymogów obecnych czasów.
25 maja 2007, o godzinie 00:02
No już wiadomo.
Minister Ziobro – nic w Szwajcarii nie załatwił, nic widział – żadnych wykazów kont, żadnych nazwisk i nic nie dostał do łapy!
Teraz plecie dla odmiany – że ma to nadejść pocztą dyplomatyczną. Bo tak go poinformowali Szwajcarzy.
No ciekawe, skąd te pismaki z Naszego Dziennika i innych piśmidełek propagandowych oraz ministry – takie poinformowane – że Ziobro listy na oczęta listy kont oglądał, nazwiska zna, ba nawet ilość i wielkość przelewów. No i rzecz jasna ich pochodzenie jest lewe.
25 maja 2007, o godzinie 00:02
Zofionen nakrył kapeluszem ciekawy artykół,ale może zostawmy go gdyż zapowiada się dyskusja o systemie bankowym i kasie SLD. To bardziej podnieca Kaczyńskich niż najpoważniejsi przestępstwa komunistów. Bo o tym czy takowych nie ma w ich szeregach raczej nie chcą tak ochoczo wiedzieć. I to jest ludzkie,ale proporcje tego nie powinny zadowalać publicystów byleprawicowych. Za to taka GW prawdopodobnie jest za utrwalaniem się tej dysproporcji przez obojętność.
25 maja 2007, o godzinie 00:03
Narciarzu!
A może ktoś wreszcie odważy sie powiedzieć Rokicie, że jest nadętym megalomanem, a nie doskonalym materiałem na męża stanu?
–
Piotrusiu!
Twoje magnolie odżyją – jestem pewna! Szkoda tylko tegorocznych kwiatów. U mnie, w ogrodach po sąsiedzku, mróz równie poważnie uszkodził drzewa orzechowe, ale już pokazują się na nich liście. Są marniutkie, ale są. Moje sumaki też nie będą takie piękne jak bywały, ale trudno…
–
Zeen, oooch, Zeen!
Ileż zapiekłej goryczy w Twoim poście na temat lekarzy! A oni są i tacy i tacy, normalnie, jak to ludzie. Czterdzieści lat temu uratowali mi życie choć nie musieli. Do nie będącej na dyżurze kliniki AM przywieźli taksówką mnie, ofiarę koszmarnego wypadku komunikacyjnego, przypadkowi dobrzy ludzie. Nie czekali na pogotowie, zorientowali się, że jesli można jeszcze coś dla mnie zrobić to trzeba działać natychmiast. Zanim pojawił się lekarz dyżurny, do samochodu podszedl sympatyczny starszy pan z jamnikiem pod pachą, pochylił sie nade mną, nad ociekającym krwią ludzkim łachmankiem i powiedzial, że wszystko będzie w porządku, bo on się mną zajmie…a ja uwierzyłam, że wszystko będzie dobrze. Rosłam i wychowywałam się dosłownie w szpitalu i pośród lekarzy, widzialam ich poświęcenie i pracę. nigdy nie wątpiłam w ich etykę. Wiedzialam że będzie dobrze…12-cie godzin trwało doprowadzanie mnie do stanu, w którym można było zaryzykować operację. Przetoczono mi 8 litrow krwi, czyli zrobiono pełną wymianę „z górką”, bo byłam całkowicie wykrwawiona. Krew, której klinika nie będąca na dyżurze nie miała sprowadzono z innych szpitali. Anestezjologa i asystę ściągnięto telefonicznie…Do szpitala, ktory miał ostry dyżur nie dojechałabym żywa – znajdował się na drugim końcu miasta. Starszy pan z jamnikiem o dobrych, porośniętych zabawnymi, siwymi wloskami rękach, ktory obiecał mi, że wszystko będzie dobrze i który mnie operował, okazał się chirurgiem, profesorem i szefem sąsiedniej, także nie będącej na dyżurze, kliniki. Czy był jakikolwiek racjonalny powod, żeby przerwał spacer z pieskiem i zamiast spokojnie wrócić do domu na kolację zajmował się przez całą noc ratowaniem życia i operowaniem w cudzej, nie swojej, klinice, osóbki przywiezionej z ulicy, o której nic nie wiedział poza tym, że ma 18 lat, bo tylko o to i o imię mnie zapytał? A wyciągnięci z domów anestezjolog i asystenci? A zbierająca po innych szpitalach krew karetka transportowa? Czy był jakiś powod, żeby to robić? Kiedy przez kilka nastepych dni moje życie wisialo na wlosku i lekarze nie odstępowali ode mnie ani na chwilę, kiedy do kazdego oddechu trzeba było mnie zmuszać, poprzez mgłę maligny docierał do mnie spokojny, kobiecy lub męski, glos powtarzający zdecydowanym tonem dwa slowa: oddychaj głęboko… i mimo że tak dobrze było mi rozpływac się w nicość, a tak trudno zdobyć na wysiłek zaczerpnięcia powietrza…oddychałam głęboko i znów oddychałam i… Lekarze nie tylko uratowali mi życie, oni także zmusili mnie z kazdym wymuszonym oddechem do podjęcia go na nowo. Prof. D wraz z jamnikiem odwiedzał mnie do końca mego pobytu w klinice, mimo że nie byłam Jego pacjentką i pożyczał mi moją ulubioną A.Christie w oryginale. Szef „mojej” kliniki dał się „złamać” i zezwolił moim koleżankom i kolegom na odwiedziny o nieregulaminowych porach, tudzież wyraził zgodę na przynoszone przez nich nieprawdopodobne bukiety kwiatów, w tym dwa ogromne kubły bialego i fioletowego bzu, czyli dwa krzewy, ktore jeden z chłopcow wyciął w ogrodzie po to, żebym i ja mogła sie wiosną nacieszyć, a ktore na noc, z powodu odurzającego zapachu, trzeba bylo wynosic do łazienki. Wszystkie te dzialania i pozaregulaminowe zezwolenia mialy służyć i rzeczywiście służyły mojemu szybszemu powrotowi do zdrowia. W zamian zostawiłam po sobie w klinice legendę, która jak wiem pomogła wielu chorym – legendę o dziewczynie, ktora podczas niezmiernie bolesnych zabiegów i opatrunków czasem mdlała z bólu, ale nigdy nie jękneła i nie przestała się uśmiechać.
Ci lekarze tego wszystkiego robić nie musieli, a jednak to zrobili i ja nigdy o tym nie zapomnę. Przechowam Ich na zawsze, póki życia, we wdzięcznej pamięci.
Dwa lata temu znowu i to trzykrotnie znalazlam się w szpitalu tym razem z powodu poważnego urazu serca. I teraz także byłam pacjentką „z ulicy”, ponieważ podchodząc do wszystkiego na zasadzie „co ma być, to będzie” nawet nie starałam się wykorzystac niezlych w sumie układów towarzyskich. I nie mogę powiedziec złego slowa – wszystko co należalo zrobić, zrobiono szybko, fachowo i z przyjaznym uśmiechem. Co wiecej, mimo że nie byłam pacjentką leżącą, personel pielegniarski interesował sie moją wygodą, samopoczuciem i tym, czy mam wszystko, co mi potrzebne. Ta trzykrotna hospitalizacja dotyczyła jednego z niewielkich szpitali podwarszawskich i specjalistycznej kliniki w w-wskim Instytucie.
Nigdy w życiu nikomu nie dałam łapówki. co więcej nawet nie wiedziałabym jak to sie robi. Kiedy myślę o tym procederze, to czuję, że wręczając komuś łapówkę miałabym uczucie, że obrażam osobę, ktorej próbuję ją dać. Taki stosunek do łapówkarstwa, jako do czegoś niezwykle żenującego, wynioslam z domu. A jestem córką wziętego chirurga! Wziętego ale nie biorącego. Pacjenci mojego Ojca wiedzieli, że nawet ofiarowane kwiaty zostawia w pracy. Ojciec mój to co prawda stara, przedwojenna szkoła, ale czynny byl zawodowo do końca, czyli do 1980 roku. Tacy sami byli moi prawdziwi i przyszywani Wujowie, też lekarze. Pamietam kłopoty, jakie miał jeden ze szpitali, w ktorym kolega Papy, świetny chirurg, ale nerwus i impetyk, zwykł ludzi proponujących łapówkę spuszczać po schodach. Pamiętam mojego drogiego Papę, wówczas 70-letniego, płaczącego po wizycie u śmiertelnie chorej pacjentki, 14-letniej dziewczynki, ktora powiedziała Mu, ze zazdrości koleżance tego, że już umarła. Ojciec nie mógł pogodzić sie z takimi słowami w ustach dziecka i z własną kompletna bezradnością wobec okrutnej choroby.
Czy dzisiejsi lekarze są z innej gliny? A może skoro obserwujemy ogólny upadek dobrych obyczajów, to zaniżanie etycznych standardów zawodowych trzeba uznać za symptomatyczne dla naszych czasów, w myśl maksymy „tempora mutantur et nos mutamur in illis”? Ja na to pytanie nie potrafię odpowiedzieć. Zaufanie do lekarzy mam niejako wmontowane w psychikę i chyba jestem za stara, żeby coś w tym zmienić, tym bardziej, że lekarze z mojej generacji, ktorych znam to ludzie o nieposzlakowanej uczciwości.
–
Mialo być krótko, a zrobilo się baaardzo długo… Udałam się na wewnętrzną emigrację, bo muszę trochę uspokoić „figlujące” serce. Narciarz udzielił mi kiedyś wielce wartościowej rady, mianowicie że lepiej pożyć dłużej w nieświadomości, niz krócej będąc dobrze poinformowanym i własnie się do niej stosuję.
–
Wiadomość z ostatniej chwili i prosto z Wiednia. Otóż Wiedeńczycy martwią się, że lada moment skutkiem zmian klimatycznych z Wiednia zrobi się Neapol. Jeśli chodzi o Polskę, to możemy spodziewać się temperatur letnich takich jak w Rzymie. Jednak dobrze wymysliłam tę Norwegię! Bylam kiedyś w Rzymie w czerwcu i przeżyłam tylko dlatego, że dnie spędzałam leżąc na marmurowej posadzce zawinięta w prześcieradło i polewana lodowatą wodą z akweduktu.
–
Cały szanowny blog pozdrawiam najserdeczniej! Emigrantka Bars
25 maja 2007, o godzinie 00:32
Leszek.Sopot pisze iż: „Nota bene Gadomski przywołuje zachwyty Kuronia z 1989 r. dotyczące radykalnych zmian rynkowych, ale nie zająknął się ani słowem, że po latach Jacek za ten swój zachwyt publicznie przepraszał.”, a później piszę, iż: „Mam nadzieję, że brytyjskie związki zawodowe i dziennikarze pomogą Polakom a pro liberalni biznesmeni położą uszy po sobie a nie jak w Polsce będą się wyżywać na plebsie i oszołomach. Ech, wolny rynek bez granic i kontroli – to się tobie głosie marzyło?”.
I tutaj jestem zdumiony, za co niby Jacek Kuroń przepraszał i kogo Andrzeja Gwiazdę, Wrzodaka, Walentynowicz i innych wielce odpowiedzialnych ludzi za reformy Leszka Balcerowicza? Czy też przepraszał ludzi odrzuconych i tych którzy ponieśli klęskę, sfrustrowanych za efekty reform czy też wprowadzania ustroju kapitalistycznego, które właśnie ich dotknęły. A jaka była alternatywa, że zaniechanie jeszcze bardziej by tych właśnie ludzi dotknęło. Potem Leszek wyciąga przykład, że GW broni ludzi zatrudnionych i wykorzystywanych za granicą. Ludzi których w Anglii bardziej liberalnej niż Polska bronią instytucje społeczne i państwowe oraz media. GW jest za liberalnym kształtem gospodarki i jeśli broni ludzi przed wyzyskiem czy też złym traktowaniem, to pojawia się zawsze pytanie czy wyzysk i złe traktowanie to przymiot państwa liberalnego? A jeśli tak to dlaczego pojawił się on w Polsce, które na drogę liberalnej gospodarki bynajmniej nigdy nie wkroczyła. A jeżeli w Przedsiębiorstwie państwowym traktuje się pracownika tak samo, a nawet jeszcze gorzej niż w prywatnym, podam od razu przykład PEKAESU, gdzie za nic miano kierowców, a tłuki z poszczególnych partii od ZCHN po SLD zarabiali spore pieniądze, bez żadnych kwalifikacji i kompetencji to co? Obawiam się, że taki sposób prowadzenia dyskusji jest znowuż formą uprawiania propagandy, albo dawania upustu frustracji. A przecież za tym wszystkim jeszcze wisi najważniejsze z oskarżeń ludu pracującego, że kto dobrze wyszedł na prywatyzacji, kto przejął zakłady państwowe ten złodziej. Oczywiście o tym samym mówił dzisiaj poseł Kurski, a także cały czas o tym mówi Wicepremier Lepper i Giertych. Prywatyzacja to jedno wielkie złodziejstwo, szukajmy więc złodzieja niech nam odda wszystko!!! Jednak Leszek obrazi się za samą aluzję porównującą jego wypowiedzi do wypowiedzi tych osób z PiS-u i przystawek. Problem jednak polega na tym, że w zasadzie pisze to samo, co oni mówią. Oni też są za prawami najbiedniejszych, znękanego obcym i krajowym kapitałem narodu. Chłopy kto to słyszał, aby kredyt brać, a potem żeby trzeba było go oddawać. Tego nawet w PRL-u za Gierka i Jaruzela nie było, taki skandal chłopy, trzeba napisać do programu pani Jaworowicz. A gdyby na skutek wprowadzenia w życie swoich iluzji Leszek i jego kumple i koleżanki mieli zasiłek wysokości 5 dolarów to i tak przedstawialiby to jako wina liberałów, za politykę których Jacek Kuroń miałby obowiązek pokrzywdzonych jeszcze bardziej przepraszać.
25 maja 2007, o godzinie 00:36
I teraz jezeli ktoś jest chętny podjąć dialog z notoryczną kłamczuchą – to po raz kolejny zobaczymy jak to mozna się zapierać i wywijać kota ogonem, zeby wykazać, że „ok” = „14”.
++
Oczywiście wszystkiemu winny będzie kaczystowsko-faszystowski Kaczor (tak samo jak za poziom amerykańskich filmów emitowanych w TVPP), który pisze tak, ze podglądana przez WSI stanie na głowie aby nie przyjac do wiadomości, ze w dokumencie stoi „ok”.
+++++
Jezeli ktoś chce się pobawić w przymuszanie Zofii do przyznania racji to zapraszam. Ja sie jednak juz troche boje – kiedyś zrobiła ze mnie dziennikarza, teraz posądza mnie o bycie „uchachanym”. Z takimi osobowosciami lepiej nie zadzierać
Znikam…
+++++
25 maja 2007, o godzinie 01:00
Miner,
jak zwykle się czepiasz bez powodu.
Gdzie skłamałam?
Załączyłam oświadczenie premiera? Załączyłam.
Autentyczne? Autentyczne.
Pisze premier jak kura pazurem? Pisze.
Można odczytać nabazgrane znaczki jako „14” a nie „ok.”? Można.
Więc o co Ci chodzi?
25 maja 2007, o godzinie 01:05
no własnie o to mi chodzi…
o to odwracanie kota ogonem
o ten lęk przed przyznaniem sie do pomyłki (w tym konkretnym przypadku raczej nie pomyłki tylko ewidentnej złej woli)…
Ale mialem juz się nie odzywać. Bo po co, przeciez sie nie przyznasz.
25 maja 2007, o godzinie 01:15
Na Boga a do czego mam się Miner przyznać?
Do jakiej pomyłki.?
Niby skąd mam wiedzieć, że te bazgroły to akurat „ok”, bo Ty tak widzisz? A nie np. 14, jak ja to widzę? I jest tam zapisane nie „ok 60 tys.zł” a nie „1460 tys. zł”.
Jak premier napisze kwotę słownie, tak jak się robi na wszelkich dokumentach, by była jasność, to nie będę się upierać.
25 maja 2007, o godzinie 05:48
Nie jest zle, czytaja naszych.
http://wiadomosci.gazeta......75221.html
25 maja 2007, o godzinie 07:08
To jest „pelzajacy zamach stanu”.
http://www.gazetawyborcza.....74977.html
25 maja 2007, o godzinie 07:29
http://bi.gazeta.pl/im/2/.....174922.jpg
Czyli spoleczne marzenie o inteligentnej, zaradnej i madrej kochance z pejczem.
Tyle, ze jest to na plaszczyznie indywidualnej, nie masochizm lecz sadyzm. Statystyczny Polak oczekuje podniecony na chloste, ale na choloste innego. Przezywa wtedy patriotyczna erekcje.
25 maja 2007, o godzinie 08:52
Nawet jesli to Rokita to warto go przeczytac:
http://www.rzeczpospolita.....e_a_2.html
25 maja 2007, o godzinie 09:01
miner – to w oświadczeniu majątkowym można i należy podawać sumę oszczędności życia sumą „pi razy drzwi?”, albo „coś tam z hakiem?”
Co na to odpowiednie instancje?
Czy taki standard jest obowiązujący dla każdego podatnika, czy tylko dla premiera i prezydenta?
Mam jeszcze parę innych wątpliwości, ale poczekam, aż mi odpowiesz na pytania, które zadałam w tym wpisie.
Jeżeli odpowiedzi się nie doczekam – też cię zrozumiem. Ty tak masz.
25 maja 2007, o godzinie 09:40
ciekawy jest ten artykuł Passenta o książce i lustracji Niezabitowskiej, na szczęście była rzeczniczka okazała się wystarczająco twarda (wręcz godna swojego nazwiska), by to przetrwać;
warto by wykorzystać jej doświadczenia i wiedzę o manipulacjach esbeków do walki z kłamstwem o Prawdzie z teczek, które lansują historycy z IPN (wiadomo że IPN broni tezy o Prawdzie w teczkach bo to podwyższa rangę instytucji, siłę politycznego rażenia a i władza się odwdzięczy wyższymi zarobkami);
25 maja 2007, o godzinie 10:40
głosie,
myślałem, że już cytowałem fragment tekstu Jacka Kuronia „Jak upadł realny socjalizm”, ale być może cytowałem coś innego. Nadrabiam więc zaległości:
„[…]
Mogło być inaczej
Upadek bloku sowieckiego wywołał na całym świecie złudzenie kompromitacji idei wyzwolenia pracy i triumfu idei liberalno-konserwatywnych. W krajach posowieckich ludzie oczekiwali strumienia dóbr konsumpcyjnych, a stary i nowy aparat wierzył, że można to osiągnąć, wprowadzając reguły wolnego rynku i szybką prywatyzację. Prywatyzacja jednak – w sytuacji odrzucenia idei samorządu pracowniczego i braku kapitalistów – musiała oznaczać uwłaszczenie nomenklatury, dawnej biurokracji.
Proces ów następował tym szerzej, im słabsze były tradycje ruchów społecznych i instytucji demokratycznych; wystarczy spojrzeć na Rosję. W krajach o względnie mocnej tradycji ruchów społecznych – w Czechach, Polsce, na Węgrzech – przy braku samorządności pracowniczej czynnikiem ograniczającym uwłaszczenie starej nomenklatury było uwłaszczanie się nowej biurokracji.
Gdybyśmy my, działacze dawnej „Solidarności”, potrafili na progu niepodległości zainicjować ruch samorządności pracowniczej i szeroki społeczny ruch transformacji własnościowej, wówczas mielibyśmy szansę nie dopuścić do uwłaszczenia biurokracji. Odwołuję się tu do znanej także w Polsce „demokracji właścicielskiej”, której różne odmiany są wciąż na świecie wypróbowywane (uczestnictwo pracowników we władzy i własności przedsiębiorstwa). Nie wdaję się tu w pytanie, czy chodzi o model docelowy, czy o społeczną kontrolę procesu prywatyzacji. Nie musi to bynajmniej prowadzić do spadku wydajności pracy, a może się nawet przyczynić do jej wzrostu.
Niestety, nie umieliśmy tego zrobić. Negocjacje nad „Paktem o przedsiębiorstwie” rozpoczęliśmy zbyt późno i zbyt nieśmiało. Co gorsza, pozwoliliśmy starej i nowej biurokracji, by podczas głosowań w parlamencie usunęła z Paktu najważniejszy element – reprezentację załóg w radach nadzorczych przedsiębiorstw.
W rezultacie wspólnymi siłami budowaliśmy nie ład obywatelski, lecz biurokratyczny na modłę kapitalistyczno-quasi-demokratyczną. To my, politycy, ponosimy zatem odpowiedzialność za wszechobecną dziś korupcję, niesprawiedliwe stosunki społeczne i rozkład życia politycznego”.
http://www.abcnet.com.pl/pl/artykul_zas.php?art_id=169&w=p&token=
.
Jackowi odpowiedział Adam w tekście „Dlaczego upadł komunizm”:
„[…] Z pewnością idea samorządności pracowniczej jest odpowiedzią na wielką potrzebę ludzką – godności pracy i godności człowieka. Nie jest jednak przypadkiem, że ruch samorządności pracowniczej po 1989 r. okazał się słaby i rachityczny. Ale może w tym momencie historycznym musiał być tak słaby? I może przegrał dlatego, że musiał przegrać, gdyż warunki zewnętrzne wymuszały szokową terapię i filozofię zaciskania pasa?
I wreszcie: kto wybrał tę drogę? Czy był to spisek elit solidarnościowych, które zdradziły świat pracy? Ależ nie, tę drogę wybrało w kolejnych wyborach głosujące społeczeństwo polskie. Dlatego zastanawiam się: a może do obywatelskiego ładu demokratycznego prowadzi dziś inna droga niż odrodzenie idei władzy rad robotniczych?
Kuroń zarzuca posłom, że nie przyjęli ustawy stanowiącej istotny fragment „Paktu o przedsiębiorstwie”, gwarantującej reprezentacji pracowników miejsca w radach nadzorczych przedsiębiorstw. W toku negocjacji nad Paktem jego zwolennicy argumentowali, że podobne rozwiązanie obowiązuje w dużych firmach niemieckich. Jestem skłonny się zgodzić, że przyznanie pracownikom puli miejsc w radach nadzorczych pozwoliłoby nam uniknąć pewnej liczby konfliktów i strajków. Nie zmienia to jednak istoty problemu. Nikt przecież nie będzie twierdził, że w niemieckich kopalniach czy stalowniach rządzą samorządy pracownicze.
Konserwatysta powie, że wyzwolenie pracy to ułuda. Liberał doda, że z ekonomicznego punktu widzenia idea ta nie ma sensu. Zdeklarowany socjalista będzie zdania, że to jedyna droga do sprawiedliwości i wyzwolenia świata pracy. A cóż powie na ten temat konserwatywno-liberalny socjalista, którego postać stworzył przed laty Leszek Kołakowski? Powie zapewne, że pełne wyzwolenie pracy jest mrzonką; powie też, że dzisiaj idea ta nie broni się w ramach gospodarki rynkowej, opartej na prywatnej własności. Ale dorzuci przecież, że ta idea odradza się w kolejnych epokach jak Feniks z popiołów. Co oznacza, że jest ona ludziom potrzebna, zaś o ludzkie potrzeby należy się troszczyć. Dlatego, mimo refleksji polemicznej, składam hołd intuicji Jacka Kuronia”.
http://www.abcnet.com.pl/.....038;token=
25 maja 2007, o godzinie 12:35
Owszem Leszku mogło być inaczej, ale musisz rozważyć i ewentualność, że realizacja tego o czym pisał Jacek Kuroń mogła pociągnąć za sobą większe problemy niż te które mamy. Przede wszystkim forma prywatyzacji nie jest panaceum na wszystkie bolączki. Czy rady pracownicze, własność pracownicza jest silna, czy też słaba to jest dopiero część układanki. Wyzysk pracownika nie jest funkcją psychologi właściciela, lecz wynikiem tego co mu się opłaca. Jeśli pracodawca ma wypłacać miesięcznie pracownikowi np. 2600 złotych netto to jego obciążenie brutto wynosi 4300 złotych. Przy otwartej gospodarce, gdzie towary i usługi muszą konkurować z dostawcami wewnętrznymi i zewnętrznymi impuls jest do płacenia mniej pracownikowi. I jest to impuls ekonomiczny, głównie. Jeśli jednak pracodawca egzystuje w takim systemie, że będzie w stanie reagować pozytywnie na żądania płacowe pomimo wysokich obciążeń, to dojdzie do nierównowagi w podaży towarów usług i popytu na nie. Efektem będzie inflacja, nierównowaga budżetowa, kolejki, i kolejne kryzysy. W krańcowym przypadku państwo może zbankrutować. Z dzisiejszego przykładu widzimy, że takie zorganizowanie przedsiębiorstw mogłoby sprzyjać politykom populistycznym, schizofrenicznym i anachronicznym. To jest ewidentnie sytuacja otwierania się na siły wsteczne, które zjadają prędzej czy później samą rewolucję. Jacek Kuroń w moim przekonaniu mylił się, a jeśli jesteś tego samego zdania co i on mylisz się i ty, gdyż obydwaj nie dostrzegacie, że sprawnie funkcjonująca gospodarka decyduje w większym stopniu o poziomie wolności niż ideologiczne założenia o sprawiedliwym podziale dóbr usług i w ogóle bene-fitów. Korupcja polityczna była cechą wbudowaną w system władzy PRL, i została przeniesiona w transformującą się gospodarkę, i zostałaby przeniesiona nawet jeszcze bardziej, gdyby zmierzała ona bardziej w kierunku syndykalizmu, społecznych form własności. Dla mnie problem rysuje się zresztą zupełnie inaczej. Ja uważam, że Polska nie powinna wspinać się pod falę globalizmu i stawać jej opór, tylko płynąć z tą falą, wykorzystywać ją dla rozwoju kraju i potencjału, szans życiowych jednostek. Walka z globalizmem to bowiem walka z najbogatszymi państwami i jest to walka w której nie mamy żadnych szans. Jedyne co można zrobić to włączyć się w struktury globalne własnościowe, rynkowe i szukać w nich stabilności, oraz rozwoju. W ramach tej logiki konkurować. Z tego punktu wiedzenia, jestem za koncentracją władzy ekonomicznej w ręku właściciela większościowego, którym nie jest załoga przedsiębiorstw. Zresztą wiesz co się stało z zakładami pracy, gdzie związki były silne i wywalczyły dla siebie przywileje. Większość z nich nie istnieje, a reszta się wyprzedaje pojedynczemu właścicielowi. Co innego jest natomiast przeciwstawienie silnemu właścicielowi silnej reprezentacji pracowników, ale tylko w relacji pracodawca pracownicy, a nie pracownicy, pracodawca, samorząd terytorialny, administracja państwowa. To jest OK. bo ofiarą może być tylko przedsiębiorstwo jeśli pracownicy i pracodawca nie osiągną rozsądnego kompromisu. Wydaje się że dzisiejszy system polityczny i gospodarczy, aby sprawnie funkcjonować musi mieć reguły wg. których w sposób racjonalny strony posiadające sprzeczne interesy dochodzą do kompromisu, w obliczu zagrożenia zewnętrznego konkurencją. A zagrożenie zewnętrzną konkurencją polityczną i ekonomiczną, to w ogóle jako imperatyw nakłada dbanie o racjonalną politykę pieniężną i budżetową.
25 maja 2007, o godzinie 13:28
głosie,
ja, jak i pewnie Jacek, rozróżniam funkcjonariuszy związku zawodowego od przedstawicieli samorządu pracowniczego. Być może moje skrzywione widzenie świata wynika z tego, że byłem jednym z twórców idei samorządu studenckiego i w praktyce widziałem jak wielkie znaczenie ma praktyka samorządowa dla życia uczelni. Działacze samorządowi nie są opłacani z żadnych składek, ich byt zależy od bytu zakładu. Natomiast działacz związkowy ma konflikt interesów – musi dbac o związek, o członków związku, a dopiero na końcu liczy się z dobrem zakładu pracy. Dla mnie idea samorządowa jest wyższa od idei walki o interesy pracobiorców przez związki zawodowe. Samorządowcy powinni być z reguły uczciwsi i bardziej odpowiedzialni.
Nie zgadzam się jednak z generalną krytyką związków zawodowych w zakładach pracy. Jest wiele przykładów dowodzących zupełnie inną tezę niż twoja o zgudbnym wpływie.
25 maja 2007, o godzinie 14:16
leszek.sopot.
Ja ich też rozróżniam i sądzę, że członkowie Rad Pracowniczych to niby pion mający wpływ na zarządzanie przedsiębiorstwem, a związki zawodowe, bardziej koncentrują się na ochronie praw pracowniczych i płacy. W praktyce jednak było trochę inaczej, ale mniejsza o to. Zasadniczy problem to jednak na jakich podstawach należy oprzeć gospodarkę, aby funkcjonowała należycie, zaspakajała potrzeby i była w stanie walczyć z konkurencją z zewnątrz. Poza tym mamy nie tylko dzisiejszą Polskę, ale i jutrzejszą Polskę, a w niej jutrzejsze zakłady pracy. Stoczni w tym obrazie już nie będzie, FSO nie będzie. Nie ma wcale takiej alternatywy, żeby była Polska biedniejsza, ale za to sprawiedliwsza czy bardziej demokratyczna, albo jeszcze przesycona chrześcijańskimi wartościami. Tylko taka jest, że będzie bardziej bogatsza, a wówczas dopiero pojawi się szansa na wprowadzenie w życie, lepszych praw i zabezpieczeń, szansa na rzeczywiste poszanowanie praw i wolności zapisanych w konstytucji etc. Natomiast jeszcze raz podkreślam nie jestem przeciw silnym związkom zawodowym jak mają silną przeciwwagę w postaci właściciela większościowego i profesjonalnego zarządu. A popatrzmy jeszcze na Piaseczyński Pol kolor. To była udana prywatyzacja został sprzedany Thomsonowi. Zakład się rozwinął ludzie dostali pracę, a teraz Thomoson sprzedać chce zakład inwestorowi, który nie tak jak fabryce Orion, chce składać części, ale robić produkcję taką jak w zaawansowanych technologicznie fabrykach w Azji. I to jest sukces. Wątpię aby spółce w formie akcjonariatu pracowniczego tego rodzaju technologię i sposób produkcję udało się wdrożyć w Polsce. I na tym polega niższość szerokiego frontu własności i zarządzania. Zresztą można poczytać sobie o czołowych polskich kapitalistach. Ci ludzie robili pieniądze i zarabiali na rzeczach, na których w tych samych warunkach inni nie potrafili zarobić. Zarabiali dzięki temu, że byli nie skrępowani. Szybko podejmowali decyzje ekonomiczne i szybko je realizowali.
25 maja 2007, o godzinie 16:46
Głosie,
postaram się podkopać twoją wiarę w cudowną, niewidzialną rękę wolnego rynku, która decyduje o sprawności prywatnych firm.
http://www.bankier.pl/wia.....89019.html
i najważniejszy fragment:
„Chyba nikt nie może zazdrościć Loeserowi czekającego go zadania. Na zewnątrz musi się uporać ze skutkami niekończących się afer korupcyjnych i odbudową zaufania do firmy ze strony władz, giełd, klientów oraz akcjonariuszy. Również nie będzie mu łatwo znaleźć wspólnego języka z załogą. Z napływających doniesień wynika, że trudności zewnętrzne koncernu szybko się nie zakończą. Zarówno prokuratorzy i prawnicy oraz eksperci finansowi – tak ci zatrudnieni przez organa ścigania, jak ci zatrudnieni przez koncern – muszą przegrzebać się przez stosy dokumentów, w tym przez około 10 tysięcy podejrzanych umów w sprawach pośrednictwa lub konsultacji.
W Stanach Zjednoczonych Security & Exchange Commission coraz głębiej sięga w wewnętrzne sprawy Siemensa.
Niedawno „Spiegel” podał do wiadomości, że suma wypłat korupcyjnych u Siemensa może osiągnąć 1 miliard euro, a w ostatni weekend niemiecki „Focus” podał, że może ona sięgnąć nawet astronomicznej kwoty 3 miliardów, z czego jeden miliard ma przypaść na samą niesławną branżę telekomunikacyjną.
Pomimo że niektóre koła prawnicze twierdzą, iż są to cyfry „wyciągnięte z kapelusza”, to jednak można już dzisiaj być pewnym, że suma pieniędzy korupcyjnych u Siemensa znacznie przekroczy oficjalnie podane 426 milionów euro, tym bardziej, że oczekuje się, iż natężenie dochodzeń prokuratorskich i wynikających z nich spraw sądowych trwać jeszcze będzie przez co najmniej następne cztery lata.
Wykrywanie korupcji Siemensa staje się sprawą coraz bardziej skomplikowaną, ponieważ niektórzy pracownicy koncernu nie zaniechali tego procederu, a tylko go bardziej zakamuflowali.
Wobec zbyt dociekliwych konkurentów, szczególnie tych, którzy w nie zawsze jasnych okolicznościach zostali odrzuceni przy różnego rodzaju przetargach i konkursach, gdy chodziło o intratne zamówienia publiczne, zastosowano bardzo ciekawy chwyt. Otóż ostatnio nagminną stała się praktyka, że tam, gdzie Siemens otrzymał takie zamówienie publiczne, aby przeciwdziałać ewentualnym doniesieniom o korupcję, proponuje się podwykonawstwo na niezwykle korzystnych warunkach odrzuconym poprzednio konkurentom.
Natomiast cała rzesza podejrzanych pośredników i konsultantów, szczególnie ci, którzy działali jednoosobowo lub w małych zespołach, ukryła się jako podzleceniobiorcy pod płaszczykiem większych i renomowanych firm marketingowych i konsultacyjnych”.
.
Ucziwość, zasady wolnego handlu, przewaga prywatnego biznesu nad spółdzielczym czy samorządowym? W tym i wielu innych przypadkach na pewno nie.
25 maja 2007, o godzinie 17:01
Pani Zofio,
wydaje mi sie, że sie Pani pomyliła w ocenie oszczednosci Kaczyńskiego. Tam jest napisane ok. 61 tys, czyli okolo 61 tysięcy. na pewno nie milion.
25 maja 2007, o godzinie 18:00
Simens AG zatrudnia 436,000 pracowników. Jego dochód netto to 2-3 mld EURO przy przychodach 75-90 mld EURO. I to jest właśnie skala problemu rachunkowego i innych. No, jestem ciekawy jaka spółdzielnia lub spółka pracownicza mogłaby wypracować taką pozycję i zysk. Myślę, że komisja finansowa giełdy z jednej strony, z drugiej urzędy skarbowe, a jeśli chodzi o przejęcia urzędy antymonopolowe, to właściwe instytucja, które muszą kontrolować takiego molocha. Jednak moloch ten ma zysk i jest kontrolowany, lepiej czy gorzej. Ale kwestia jest jeszcze taka, że przecież państwo z takimi koncernami jak Simens nie jest w stanie skutecznie wojować. To w jaki sposób mogłyby to czynić polskie spółki pracownicze i spółdzielnie? Myślę, jednak że wiele spółek po oddojeniu sporej kasy z budżetu państwa i tak by musiało upaść. Biznes to też rodzaj wojny, która nazywa się konkurencją, a fuzje i przejęcia to jest ekwiwalent sojuszników i właśnie w tej kategorii mieści się prywatyzacja. Natomiast koncepcja J. Kuronia i związków zawodowych czy też samorządów pracowniczych, nazywa się walką mrówki bez sojusznika z słoniem, albo nawet wielorybem.
26 maja 2007, o godzinie 00:38
głosie,
czyli opowiadasz się za sztucznym, nomenklaturowo-kolesiowskim uwłaszczeniem gospodarki? Nie chodzi tylko o konkurencyjność z Simensem, z którym żaden polski państwowy, prywatny czy spółdzielczy biznes nie ma szans, ale o sposób wyjścia z socjalizmu. Jedni mieli szansę stać się kapitalistami a innym tę szansę nie stworzono. Stąd chyba na trwałe wpisało się poczucie niesprawiedliwości. Nie do zdefiniowania są też straty gospodarcze – w sferze tworzenia się drobnego i małego biznesu, któremu nie sprzyjało raptowne pojawienie się z niczego wielumilionowych fortun. Można też tylko zgadywać czy byłoby więcej upadłości firm pracowniczych od nietrafionych prywatyzacji, wrogich przejęć zakładów czy ich trzymania na państwowej uwięzi.
26 maja 2007, o godzinie 02:26
leszek.sopot
Nie wchodząc w detale opowiadam się za prywatyzacją gospodarki w tych dziedzinach, gdzie jest to tylko możliwe. Myślę, że nomenklatura typu Pan Przywieczerski, szybko i tak straciłaby majątek. A co do możliwości bycia kapitalistą, to bywa i tak, że jest się nim do czasu. Potem przychodzi komornik lub syndyk masy upadłościowej. Jedni się podnoszą a inni znowuż nie. Przy takim ogromnym tempie zmian technologicznych w gospodarce światowej, nie można by było być pewnym, że wiele z zakładów pracy po prostu straci rację bytu, gdyż produkt okaże się przestarzały lub usługa już niepotrzebna. Co do zaś małego i średniego biznesu, to należy ubolewać nad odwróceniem się trendu. Rodzinny biznes, mała firma to w ogóle najprzyjemniejsze środowisko pracy. Sądzę, że raczej padł on ofiarą restrykcyjnej polityki pieniężnej banku centralnego i nierównowagi budżetowej spowodowanej nadmiernym importem i deficytem oraz kryzysami zewnętrznymi. W każdym razie biznes ten ma szansę się odrodzić. W Warszawie np. postawiono ileś tam mega blaszaków, a poznikało wiele drobnych sklepów i widać, że były one potrzebne. Poczucie niesprawiedliwości i frustracji ma nie tylko robotnik, ale i inteligent i jest ono związane ze złą organizacją państwa i życia społecznego oraz gospodarki, jak to się mówi brakiem gospodarza. To są bardzo powszechne odczucia. Była potrzebna terapia, aby odreagować i znalazł się PiS, Samoobrona, LPR. Wykonali świetną pracę, bo mnie wszystkie w.w poczucia minęły, albo zostały stłumione. Za to pojawił się niesmak. A co do nietrafionych prywatyzacji, to trzeba ostrożnie do tematu podchodzić. Wiele firm w otwartej gospodarce po prostu nie ma szans długo pobyć. Nie można wykluczyć więc dobrej prywatyzacji po której ludzie jednak stracili pracę. Moim zdaniem, bardzo biurokratycznie i nieudolnie działa ta cała sfera usług państwowych, która powinna pozwalać ludziom bez pracy na przekwalifikowanie się, zdobywanie nowej wiedzy. Osobiście wolałabym większą rotację wykonywanych prac. Rutyna niestety jest degradująca, ale stabilność pracy i zarobków z drugiej strony jest podstawą rodziny. Myślę, także iż przyłączenie się do UE i ogromny wzrost inwestycji zagranicznych, a i rozwój polskich firm jako firm światowych, musi zatrzeć stare dylematy, bowiem jesteśmy w tym miejscu tu i teraz. I ta obecna sytuacja wymaga, aby sobie jakoś radzić. A jeszcze wracając do kwestii wyzysku i pogardy. Ona była okazywana nie tylko robotnikom przez pseudo przedsiębiorców, ale i inteligencji w różnych zawodach przez tych, którzy korzystali z różnych przywilejów. I chciałem powiedzieć, że o tym w zasadzie prasa w Polsce nigdy nie pisała, a jeśli już to w kategoriach, że to jest normalne. A bynajmniej zarabianie pensji minimalnej przez 10 lat na stażu naukowym, czy aplikacji prawniczej nie jest niczym normalnym. Tak więc widzimy, że dochodzenie do wypełniania treścią, że nie jest nam obojętny los czytelnika, to jednak długi proces. I jakoś temu jednak pomaga konkurencja o czytelnika. Mam nadzieję, że zamkniemy już ten wątek, tym bardziej, że i tak na 3 dni znikam za Warszawę, do miejsca, gdzie nie mam komputera z stałym łączem do sieci, a radio linia nie ma imponującej przepustowości, więc lepiej ograniczyć się do obierania poczty elektronicznej.
Pozdrawiam
głos zwykły
26 maja 2007, o godzinie 18:28
Miałam wielkie szczęście, że byłam w harcerstwie prowadzonym przez niedobitki Walterowców (240 WDH i WDZ). Jacek już wtedy siedział.
Co wyniosłam jako najcenniejsze naukę? Że największym dobrem (a tym samym nagrodą) jest praca – prawo do niej i mozliwość jej wykonywania. Karą była nie dodatkowa praca, czy też bieganie pod górke w pełnym umundurowaniu z plecakiem i saperka, jak w sasiednim obozie, a wręcz przeciwnie -odsunięcie od jakiejkolwiek pracy.
Psia kość! Przez te Jacka makarenkowskie pomysły zasuwam na emeryturze tak, że tchu nie moge złapać!
Pozdrawiam
Stara Żaba