Jestem z Układu

Piątek 23.06.06. Prawda was zamorduje!

piątek, 23 czerwca 2006

Będą lustrowali Gilowską! O rany, czego się dowiemy – już widzę tłum wyciągniętych z ciekawstwa jęzorów! Nawet mój mi się chciałby wysunąć, ale trzymam go gnoja za zębami, bom też człek niedoskonały. 

W dyskusjach o lustracji, machinalnie, powiedziałbym nawet bezmyślnie klepie się slogan świętego Pawła „prawda was wyzwoli”. To znaczy, że jak będę wiedział, że ten, czy ta, to byli agenci, i jak oni będą wiedzieli, że wszyscy o nich to wiedzą, to wszyscy będziemy wolniejsi, mniej zniewoleni. Powiedziałbym tak; że czasami to może jest i prawda, a czasami to nie jest prawda. Mojemu ojczymowi obmacywała wątrobę lekarka i tak oto mu powiedziała; „O! twarda wątroba! Pan na to umrze”. Faktycznie powiedziała mu prawdę, umarł na to… 15 lat później. I przez te 15 lat umierał na wątrobę każdego dnia. Jego prawda powaliła. O Błogosławiona Niewiedzy, chroniąca nas przed prawdą, która morduje! Nie jestem pewien, czy ten hutnik, którego szantażem zawleczono przed kamery czuje się dziś bardziej wyzwolony, pomimo achów i ochów, jakimi przez chwilę obdarzano go w mediach, od tego byłego TW, o którym nikt nie wie. Nie wykluczam, że czuje się jednak bardziej napiętnowany, choć grzeszył tak dawno. I czy Mieczysław Gil i jego koledzy z Huty czują się dziś bardziej wyzwoleni, że po kilkunastu latach, kiedy w sensie sądowym przestępstwo tego hutnika byłoby już dawno przedawnione i wymazane, zawlekli go przed te kamery? 

Jakie tu dobro powstało? Nie wiem, nie czuję go, a chyba nie jestem moralnym drewniakiem? Ja niczego tu nie rozstrzygam,  tylko wątpię w przekonanie, że jak się ujawni ciemne strony ludzi, które zapisane zostały w dawnej już przeszłości, ludzi, którzy dziś mogą być inni, to wszyscy będziemy lepsi, a atmosfera w kraju się oczyści. Ja wątpię w dogmat o tym, że lustracja jest moralna. Myślę, że z moralnością nie ma związku, czasami może się z nią zgadzać, a czasami kłócić. Nie będziemy lepsi i atmosfera nie będzie czystsza. Przecież, jeżeli „prawdą było, że (X) był agentem, to papiery są już napewno zniszczone”. Największym agentem jest zaś ten, na kogo w ogóle nie ma papierów.

Lustracja osób obejmujących pewną, niewielką liczbę stanowisk jest konieczna, ze względów nader praktycznych, lustracja obejmująca nie tylko to, czy ktoś był agentem dawnych służb, ale i to, a może bardziej to, czy nie jest pijakiem, narkomanem, albo malwersantem. Lustracja idąca dalej to operacja bardziej niż moralnością pobudzana ciekawstwem, jak tych tłumów walących pod gilotynę, hakomanią, moralnym świerzbem, co jest przejawem choroby, którą możnaby nazwać robesspieryzmem.

   

Czwartek 22.06.06 Odwalcie się od Lecha !

czwartek, 22 czerwca 2006

Jednym z moich ulubionych filmów wojennych jest „Patton”. Na początku generał wygłasza mowę do żołnierzy zaczynając ją tak; „tylko dureń myśli, że wygrywa się wojnę ginąc za ojczyznę. Wojnę się wygrywa, jeżeli dureń z naprzeciwka musi zginąć za swoją”. Ta myśl zawsze przywoływała mi na pamięć frazę piosenki z czasów powstania styczniowego; „poszli chłopcy w bój bez broni”. Poszli w 1863 pchnięci przez „czerwonych” narwańców, niewątpliwie patriotycznych i poszli w sierpniu 1944 posłani na śmierć z gołymi rękami, czy jak napisał na tym forum „kombatant”, z jednym pistoletem na drużynę, przez bardzo patriotycznych, ale niedość mądrych generałów. Teraz czytam w „Rzeczpospolitej” tekst Kłopotowskiego, że trzeba zrobić film o powstaniu warszawskim, który pokaże sens ofiary i będzie kamieniem węgielnym IV RP. Mój Boże, jak to łatwo mówić o sensie ofiary tym, co jej nie ponieśli, a nawet nie poczuli ryzyka ofiary. I jaka to szkoda, że nie mogą powiedzieć o niej ci co zginęli, choć pewno chcieli żyć. A jakby tak wstali i zapytali po co nas posłaliście na pewną śmierć? To co wtedy z kamieniem węgielnym? A kto może powiedzieć, żeby tak nie zapytali? Żyje do dziś w Warszawie Nam, wietnamczyk, sławny uciekinier z Wietnamu, którego w latach 70-tych ukrywała opozycja w Warszawie przed odesłaniem do tamtejszego Gułagu. Nam jest mistrzem tai-chi (nie wiem czy dobrze napisałem, ale wiadomo o co chodzi). Ucząc Tai- chi mówił tak; „Walcz, jak musisz, ale jak możesz to zwiej”. Bardzo to nie bohaterskie, ale napewno życiowe. A znów jedno z powiedzeń Lecha Wałęsy, za które bardzo go ceniłem i cenię do dziś było takie; „Jak trzeba pójdę pierwszy, i ostatni ucieknę”. Ale ucieknę! I jeszcze podobno myśl Galileusza „Bronię swoich poglądów do stosu…wyłącznie”.

Wszystkie te myśli, nie wiem dlaczego przyszły mi do głowy kiedy czytałem tekst Anity Gargas z „Ozonu” („Poradziłem sobie”), że w IPN jest stenogram z rozmowy Lecha Wałęsy, po wprowadzeniu stanu wojennego, z „goścmi” z MSW i z prokuratury, którzy chcieli wymóc na Lechu podpisanie lojalki. Wałęsa, pewno w strachu, jak my wszyscy w tych dniach, których zapuszkowano, gra z tym towarzystwem, mówiąc, że przecież ja wywalałem radykałów, takich jak Gwiazda i Walentynowicz (słusznie ich trzymał w garści, bo to wtedy byli szkodnicy), a wyście mi podkładali nogę. Wygląda, jakby prawie kolaborował, jakby był z nimi w zmowie. I jednocześnie stanowczo odmawia podpisania lojalki, tego co było dla nich najważniejsze, i co jest przesądzającym świadectwem, że żadnej kolaboracji nie było. Myśmy w obozach internowania drżeli, żeby Wałęsy nie złamali. To mówię nie tylko od siebie, ale od tych wielu z którymi siedziałem. Panie Lechu, jeśli przez takie gadki, jak z tymi gośćmi z MSW i prokuratury, było Panu lżej i łatwiej uniknąć tego najgorszego, ulegnięcia im, to świetnie, że Pan tak grał, że Pan nie szedł na zderzenie. Niech Pan się wypnie na nierozumne, płaskie oskarżenia i insynuacje, które pewno padną przy okazji tego tekstu bez najmniejszego rozumienia czasu, za to z ogromną uciechą, żeby Panu przyłożyć. Ja w internacie wtedy się na Panu nie zawiodłem. I dziękuję Panu za to. Myślę, że nie ja jeden. Odwalcie się od Lecha!

Środa 21.06.06 Uwaga na bzdurę!

środa, 21 czerwca 2006

Pojawiły się ostatnio w obiegu szacunki liczby osób, które miały wyjechać z Polski za pracą od czasu naszej akcesji do Unii Europejskiej przed dwoma laty. Słychać o milionie nowych emigrantów zarobkowych („Polityka”), a nawet o tym, że za pracą wyjechało z Polski od tamtego czasu 1,5 – 2,0 milionów osób. To z kolei „Gazeta Wyborcza”. 

Bardzo proszę nie wierzyć w te liczby, bo są nieprawdziwe, powiem ostrzej to super bzdury. Wzięły się z błędnego zinterpretowania szacunków przez redaktorów. To są szacunki liczby osób, które – UWAGA! – „wyjeżdżały”, a nie „wyjechały” za pracą. Wśród nich część mogła wyjeżdżać kilkakrotnie. Ponadto w tym czasie pewna liczba osób, po zakończaniu pracy, przyjeżdżała do Polski. Mieliśmy więc dwa strumienie; wyjazdów i powrotów. Liczba osób, która pozostała za granicą w celach zarobkowych, czyli które wyjechały z kraju, choćby czasowo, powstaje z odjęcia od siebie tych strumieni. Redaktorzy popełnili typowy błąd studentów pierwszego roku ekonomii polegający na pomyleniu strumieni (cyrkulacja zarobkowa) z zasobem (emigracja zarobkowa). Nowych emigrantów, niekoniecznie definitywnych,  może być 300- 400 tysięcy, a nie dwa miliony.

Gdyby w Polsce ubyło 2 miliony osób w ciągu dwu lat, jak to sugeruje „Gazeta” w swym dodatku o wyjazdach „Przystanek Europa”, to mielibyśmy katastrofę na rynku pracy; kryzys produkcji (a jest skok), gwałtowny wzrost liczby ofert pracy, spektakularny  spadek bezrobocia. Dwa miliony to 12 % ludności aktywnej zawodowo (pracujących plus poszukujących pracy),a wyjeżdżają ludzie aktywni zawodowo. Gdyby tyle ich ubyło to skutek byłby, jak po przejściu krwawej wojny. Nie wierzcie w te liczby i nie powtarzajcie ich. A „Polityka” i „Gazeta” powinny co prędzej wyjaśnić, że chodzi wędrówkę zarobkową (strumień) a nie o emigrację (zasób). Inaczej te liczby będą zamulały świadomość społeczną i staną się, już się stają, politycznymi maczugami zwolenników i przeciwników III czy IV RP do wzajemnego łomotu.  

Post scriptum:

Jestem maksymalnie wkurzony skandalicznym zmanipulowaniem w głównym dzienniku TVN (o 19.00) mojej wypowiedzi, której udzieliłem Katarzynie Kolendzie Zalewskiej. Bardzo ostro protestowałem przeciwko temu superidiotyzmowi o 2 milionach nowych emigrantów i powiedziałem, że GDYBY TO BYŁA PRAWDA to by oznaczało większe wykrwawienie w grupie aktywnych zawodowo niż się stało w  wyniku II wojny światowej. Redaktor dziennika przytoczył to tak, jakbym potwierdzał, że coś takiego właśnie nastąpiło. Uważam to za skandal i nadużycie.    

 

Wtorek 20.06.06. Duma z obitego tyłka.

wtorek, 20 czerwca 2006

We wtorkowej „Gazecie Wyborczej” jest sondaż, w którym 53 % odpowiadających uważa, że byliśmy męczennikiem narodów i że trzeba być z tego dumnym. Na szczęście młodzież twierdzi, że braliśmy w dupę mniej więcej tak samo, jak inne narody i że obity tyłek nie jest żadnym powodem do dumy. Bo jeszcze warto by się zastanowić ile razy sami  go bez sensu nadstawialiśmy myśląc, że to opancerzona pięść. A jak ktoś próbował nam w tym przeszkodzić, jak margrabia Wielopolski (nieskutecznie) i generał Jaruzelski (skutecznie), to robił za zdrajcę i pachołka obcych. Natomiast tym większy był bohater narodowy, im więcej utoczono krwi narodowi w następstwie jego decyzji.

Ale znalazłem w komentarzach do tekstu „Gazety” świetny wierszyk, który raz na zawsze wyjaśnia dlaczego tak się na nas świat uwziął. Oto on, gratulacje dla autora:      

„Już od stuleci strasznie nas krzywdzą

wszelkie nacyje świata we zmowie!

Szwaby, kacapy nas nienawidzą,
Beldzy, Holendrzy, żabojadowie!

I podły Pepik, i wredny Angol,
i ukraiński hajdamaka,
nawet w Afryce Murzynek Bambo,
i skandynawska każda pokraka!

I chytry Litwin, Estończyk cwany,
Irlandczyk, co nim delirka trzepie,
i makaroniarz skorumpowany,
żółtek i Arab, Mongoł na stepie!
A przede wszystkim – ohydne Żydy!
(Tu polskie serca zgroza targa)
co tak obsiadły polskie niwy,
na naszej krzywdzie spasiona larwa!

 

Czemuż nad cnymi Sarmatami
perfidnie znęca się pół świata,
choć uczciwością, zdolnościami –
każdy nad innych tak wylata?

Czemuż opresję cierpimy ową,
choć tak pobożni i szlachetni,
czemuż uczynkiem, myślą, słowem –
krzywdzi nas podle świat ten szpetny…?

Oto dlaczego te obce siły
w jasyr naszego chcą wziąć krajana:
Jakby nam tylko ciut popuściły –
RZUCILIBYŚMY ŚWIAT NA KOLANA!

(uchachany)

Post Scriptum:

dopisane po głosie Jana (niżej), który, choć bez związku z zapisem dnia, poruszył sprawę uroczystości u Prezydenta z okazji 25-lecia „Tygodnika Solidarność”. Informuję więc, że nie zostałem na nią zaproszony przez Prezydenta. Zapraszała mnie, na kilka dni przed imprezą, najpierw dziennikarka „Tygodnika”, potem jego redaktor naczelny. Odmówiłem uważając, że na uroczystość u Prezydenta zaprasza Prezydent, jak to jest normalnie i jak to było za prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego. 
Dzień przed Bożym Ciałem nic o imprezie nie wiedział Tadeusz Mazowiecki, a także Jacek Ambroziak, na dodatek będący wśród odznaczonych.  Pan Prezydent, gdyby naprawdę chciał osobiście Mazowieckiego zaprosić, na dwa dni przed uroczystością, to bez trudu mógł go znaleźć. I jak znam poczucie państwowe Premiera to poszedłby do pałacu. Opowieści Pana Łopińskiego i chyba też szefowej Kancelarii, jak to Lech Kaczyński chciał mieć Mazowieckiego na uroczystości, ale go nie zastał, w świetle faktów, mają się nijak do rzeczywistego stanu rzeczy. 
Moja interpretacja tej dziwnej procedury zapraszania wybranych przez Prezydenta i reszty przez „Tygodnik” jest następująca; prezydent chciał mieć wymówkę, że zaproszono kogo trzeba i zarazem możność osobistego niezaproszenia ludzi, których uważa za swoich wrogów. Wyszło to nieelegancko, małostkowo, hipokryzyjnie, czyli w stylu IV RP i grupy trzymającej w niej władzę.  Odznaczonym kolegom gratuluję. Oczywiście przykro mi, że 25 rocznica TS minęła w tak „bagnistej” atmosferze, ale może 30-ta będzie w lepszej.
Chcę też bardzo podziękować Józkowi Duriaszowi, który choć odznaczony na znak sprzeciwu wobec sposobu postępowania Pałacu Prezydenckiego nie pojawił się na uroczystości. Dziekuję też  kolegom z „Tygodnika”, którzy wydali oświadczenie (jest tu: http://wiadomosci.gazeta.pl/wiadomosci/1,55670,3430177.html) wytykające taki właśnie sposób postąpienia Prezydenta. Chcę jednak też powiedzieć, że oceniając krytycznie styl Głowy Państwa nie mam najmniejszego poczucia żalu, że do Pałacu nie zostałem zaproszony przez jego Gospodarza. Czuję się nawet przez to w szczególny sposób „odznaczony”. 

Poniedziałek 19.06.06 Bełkot Gwiazdy

poniedziałek, 19 czerwca 2006

Oglądałem i słuchałem Andrzeja Gwiazdę w TVN 24. Żenujące widowisko bełkoczącej „legendy Sierpnia 1981 roku”, jak go przedstawił dziennikarz. Dobrze znam Gwiazdę z tamtych lat. Pamiętam go z całego okresu „Solidarności”. Jednej cnoty mu odmawiam, cnoty mądrości, rozwagi politycznej. Po Sierpniu był szkodnikiem, a nie legendą.  Dziękujmy losowi, że kierownictwo tego ruchu powierzył Lechowi Wałęsie, a nie Andrzejowi Gwieździe. Ciężko byśmy mogli za to zapłacić. Był zawsze rozmijającym się z realizmem i rozwagą radykałem, który gdyby zyskał wpływ na wydarzenia mógł tylko przyspieszyć katastrofę i powiększyć jej koszty. Każdy kto go wczoraj słuchał, kto śledził jego dziwny sposób rozumowania nie mógł mieć wątpliwości, że oddanie w ręce takiego człowieka wielkiego ruchu mogło w roku 1981 skutkować tylko nieszczęsciem.

Byłem w ostrej opozycji w stosunku do Lecha Wałęsy wtedy kiedy był prezydentem. Ale uważam za łajdackie te słowa, które dla prawdziwej, a nie dla dętej legendy Sierpnia miał Andrzej Gwiazda. To nie Pan wycisnął swoje piętno na historii ojczystej, lecz Lech, którego Pan próbował poniewierać po raz kolejny. Na daremno.

Niedziela 18.06.06 Świeczka i whisky dla Jacka

niedziela, 18 czerwca 2006

Sporo już lat temu, kiedy Jackowi Kuroniowi przyznawano nagrodę im. Jerzego Giedroycia „Rzeczpospolita” poprosiła mnie o jego najkrótszą charakterystykę. Powiedziałem wtedy, że; „Jest dla mnie połączeniem Dantona i świętego Franciszka z Asyżu. To znaczy: porwać masy, zrobić rewolucję, strzelić sobie kielicha i pójść do łóżka z ładną kobietą, a pieniądze rozdać biednym”. Bardzo mnie cieszy, że do tej pory można tę frazę znaleźć w Internecie, o którym kiedy ją wymyśliłem jeszcze w Polsce się nie słyszało. Minęły dwa lata od śmierci Jacka.

Zobaczyłem Go po raz pierwszy pewnego jesiennego dnia roku 1963. To był dziwny rok. Na jego początku przeszła „zima stulecia”, która obnażyła spróchniałość gomułkowskiej stabilizacji, tak, jak inna zima w roku 1978 obnażyła rzeczywisty stan kraju późnego gierkizmu. Ta  dziwna zima obudziła kontestację na wydawałoby się całkiem już potulnym od końca lat 50-tych Uniwersytecie Warszawskim. A ja podczas wakacji tego roku przeżywałem mój kryzys partyjności, bo od 1959 roku byłem członkiem PZPR. Coś było nie tak z socjalizmem, tylko nie wiedziałem jak to wyrazić. Kiedy zaczął się rok akademicki powstał Klub Polityczny ZMS na Uniwerku i ja z moją nową dopiero co dziewczyną, Halinką polonistką, a dziś już Babcią Halusią, ze swych bajek pod tym tytułem, znalazłem się na pierwszym publicznym spotkaniu dyskusyjnym Klubu, którego założycielami byli nic mi wtedy nie mówiący Karol Modzelewski i Jacek Kuroń. Ich wystąpienia olśniły mnie, słyszałem oto język wyrażający moje wakacyjne wątpliwości, których nie potrafiłem nazwać. Od tego dnia zaczęła się moja wojna z systemem. Od razu po spotkaniu zgłosiłem się do grupy działaczy Klubu.

Potem mijały lata. Nigdy nie należałem do ścisłej drużyny Jacka, zresztą wtedy głównym idolem był Karol a nie On. Dopiero później to się zmieniło. Zawsze byłem trochę na zewnątrznej orbicie, powiedzmy na prawo od nich. Czasami w opozycji, na przykład podczas 16 miesięcy „Solidarności”, gdy ja byłem w gronie ekspertów, a on liderem korowców. Także za niepodległej w różnych sporach wewnątrz Unii Demokratycznej i potem Unii Wolności. Ale Jacka i całe to środowisko, które wokół niego powstało to kawałek najwspanialszej Polski, tej którą kocham. I uważam, że nie wiedzą co czynią ludzie, którzy na tej wspaniałej Polsce wyładowują swoje rozczarowania, kompleksy i nienawiści. Nie mają ani ksztyny racji, czynią wielką krzywdę ludziom, którzy na nią nie zasłużyli. Niech im to będzie wybaczone. A Jackowi zapalam tu symboliczną świeczkę i stawiam dużą szklanicę przedniej whisky bez wody i lodu. Nawymyślałby mi za samą tylko świeczkę. 

 

Sobota 17.06.06 Trochę o Gaz Rurce i SGTW

sobota, 17 czerwca 2006

Słyszałem dziś rano w radio chwalenie się Premiera, a potem też europosła Sonika z PO, jakim to sukcesem Polski jest, jak mówili, decyzja UE by nie uczestniczyć w finansowaniu gazociągu po dnie Bałtyku. Otóż nie byłbym taki pewien, że to sukces. Bo jeśli ten gazociąg powstanie, a wszystko na to wskazuje, to jako przedsięwzięcie czysto prywatne będzie poza kontrolą władz Unii. Zniknie więc jedyny w miarę skuteczny kanał wpływu, także Polski na jego wykorzystywanie. Nawiasem mówiąc uważam, że groźba użycia go do szantażowania, któregoś z krajów UE jest demonizowana. I dlaczego to ma być Polska, która jest liliputem w imporcie gazu i nim pozostanie.    

Moim zdaniem polityka „gazowa” władz polskich, w szczególności od rządu Jerzego Buzka jest błędna. Jak dotąd jej jedynym skutkiem jest wkład w decyzję Rosji o budowie gazociągu północnego oraz klapa, jak wszystko na to wskazuje z budową drugiej nitki Jamału przez Polskę. Po owocach ich poznacie ich. Ta polityka opiera się w istocie na założeniu, że nie ma Unii Europejskiej, albo, że się wkrótce rozpadnie i są nadal – jak przed wojną – dwaj wrogowie Polski; Rosja i Niemcy. I my musimy mieć bezpośredni dostęp do nierosyjskich złóż, bo tylko w ten sposób uwalniamy się od ewentualnego szantażu tych dwu wrogów działających w sojuszu, głównie właśnie przeciwko Polsce. Ta „przedwojenna” wizja Europy, bliska dużej części prawicy, wykoleja politykę zagraniczną Polski nie tylko w sprawie gazu, lecz w ogóle i ma dobre szanse zrobić z nas historyczny skansen Europy. To się zresztą już dzieje, taki oto całkiem spory kraik, który nie potrafi nawiązać związku intelektualnego z współczesnym światem, bo widzi tylko ten, którego od dawna nie ma.

Współcześnie pojmowana polityka gazowa (w zakresie ropy i węgla nasza  zależność od Rosji albo nie istnieje, albo dzięki Naftoportowi jest ograniczona) powinna dążyć do tego, żeby włączyć polski system przesyłu gazu w system Unii Europejskiej, tak by bezpieczeństwo „gazowe” Polski było funkcją bezpieczeństwa gazowego Unii. To nie wymaga ekonomicznych nonsensów w postaci specjalnego gazociągu z Norwegii, której zresztą wkrótce gazu zabraknie. To wymaga odrobiny zdrowego rozsądku, cnoty rzadkiej w tej części prawicy, która tworzy obecną super grupę trzymającą władzę (SGTW). 

Piątek 16.06.06 Nie obrażajcie SLD.

piątek, 16 czerwca 2006

Wykluczam, by akcja Jacka Kurskiego w sprawie kampanii PO była jego indywidualnym wyskokiem. Dopuszcza to Dominika Wielowieyska w „Gazecie”, ja nie. Podobnie jak łajdactwo z dziadkiem z Wehrmachtu, tak i ta zagrywka, jest moim zdaniem, dokładnie zaplanowana w czołówce PiS, robiona za wiedzą i na jej polecenie, w dokładnie ustalonym czasie. Kurski działa, jak zdyscyplinowany członek PiS. Sprawa z dziadkiem i szczerość Kurskiego; „z tym Wehrmachtem to wiemy, że lipa, ale idziemy w to bo ciemny naród to kupi”, była oślepiejącym wręcz dowodem, że ekipa, która zdobyła władzę w Polsce nie ma hamulców, gotowa jest pójść w politycznych świństwach dalej niż to miało miejsce w najbardziej paskudnych zagrywkach politycznych w minionych latach.

Częste jest ciągle porównywanie różnych decyzji tej nowej super – grupy trzymającej władzę, tej nowej prawicowej GTW, do tego co robił SLD i wytykanie Kaczyńskim, patrzcie przecież postępujecie jak postkomuna.  Dużo takich porównań pochodzi od PiS- owskich poputczyków ze środowiska dziennikarskiego, którzy są zawiedzeni i może gdzieś w środku zaczyna być im głupio, że do tej coraz bardziej cuchnącej oskarżeniami, kalumniami, podejrzeniami, IV RP przyłożyli rękę. Oczywiście nigdy się do tego nie przyznają. Otóż te porównania z SLD występującym, jako czarny charakter straciły na sile, zbladły na tle poczynań tych, co dziś „trzymają władzę”. A co jeszcze przed nami?! Ho! ho!Sojusz Lewicy Demokratycznej to była, w ostatniej kadencji szczegolnie, faktycznie woda trzeciej klasy, ale ta która dziś płynie w arteriach władzy, to woda pozaklasowa.  Przestańcie obrażać SLD.

Środa 14.06.06 GTW i bajka Prezydencka.

środa, 14 czerwca 2006

Prezydent Lech Kaczyński wystąpił przeciwko rządowi, a za naukowcami w sprawie owych 50% kosztów uzyskania przychodu. Teraz zaś wystąpił, jako arbiter, a więc też trochę przeciwko rządowi w sprawie nagród dla górników. W obu przypadkach interwencja Prezydenta okazała się, lub okaże się wyjątkowo skuteczna, co ma potwierdzić, że głowa państwa jest samodzielna, a nie obok i poniżej drugiej głowy. Potwierdzi też, że Prezydent pełni tę rolę, którą powinien, czyli właśnie rolę arbitra, a na dodatek jeszcze w sprawach ludzkich, a nie jakichś tam konfliktów w samej władzy, no i będzie bardziej widoczny w mediach, „zaistnieje medialnie”. Wszystko to byłoby godne uznania i poklaskania Prezydentowi, gdyby było autentyczne.

Otóż stoję o zakład, że nie jest autentyczne tylko udawane, reżyserowane na potrzeby publiczności, po to by wcisnąć nam bajkę, jak to Prezydent jest aktywny i niezwiązany, ani z rządem, ani z pewną głową na Żoliborzu ostatnio, też celowo niewidoczną. Zresztą nie muszę się zakładać, bo już jakiś czas temu dwa PiSowskie ponoć geniusze od manipulowania publiką zapowiadały, że będzie nowa strategia pijarowska, by poprawić fatalne notowania Lecha Kaczyńskiego, szczególnie na tle Aleksandra Znaczącego (przypominam słowa Andrzeja Drawicza, które się sprawdziły – uuu! już widzę, jak za to dostanę). Prawdę pokazuje też kręcenie o tym, czy minister Poncyliusz był, czy nie był wezwany do Pałacu Prezydenckiego. Nie znamy rozmowy, ale czy uwierzymy, że wezwano go tam, aby wysłuchał próśb głowy państwa, czy raczej po to, aby odebrał polecenie, że górnikom trzeba dać i ile dać.

Te interwencje Pałacu Prezydenckiego są udawane, bez wątpienia uzgadniane wewnątrz PiS-owskiej „grupy trzymającej władzę”. W odróżnieniu od tej GTW z przed kilku lat, ta to jest dopiero GTW! Gdzie tam tamtej do tej!? Tu mamy dopiero „Układ”, prawie namacalne państwo alternatywne, trochę tylko podziemne, prawie nie ukrywane. Nie trzeba go szukac miesiącami, bez śladu sukcesu. Widać je i czuć, jak podejmuje wszystkie najważniejsze decyzje, manipuluje instytucjami oficjalnymi i rozdziela dobra.  „Układ” to coraz bardziej PiS. I stąd wynika konkluzja, że najlepszym sposobem do stworzenia większego „Układu”, jest walka z mniejszym.   

PS: Przepraszam kilkoro z państwa, których komentarze ukazały się z opóźnieniem. To jest skutek mojego błędu. Nie zauważyłem, że kilka wypowidzi antyspamowy program zatrzymał z nieznanych mi powodów. Dopiero przed chwilą zorientowałem się o tym  i komentarze zwolniłem. Przepraszam i nie zniechęcajcie się Moi Drodzy Goście.

     

Wtorek 13.6.06 Idiotyzm patriotyczny i konfitury.

wtorek, 13 czerwca 2006

O PiS-owcu radnym Bromskim, nagle usłyszała cała Polska, choć wcześniej nikt o nim nie słyszał. Radny zaproponował, żeby spory kawał Marszałkowskiej nazwać aleją Kościuszki i Pułaskiego, a ponadto poparł projekt budowy osiedla na Kabatach, które chcący to osiedle wybudować postanowili nazwać imieniem pułkownika Kuklińskiego. Pierwszy pomysł można nazwać idiotyzmem patriotycznym. Drugi, to także naiwność, albo konfitury.

Postępowanie radnego Bromskiego prowadzi do wniosku, że patriotyzm to jeszcze nie cnota, bo może być głupi, naiwny i groźny też. Ten Bromskiego groźny nie jest, ale głupi i naiwny tak. Jeśli ktoś chce nazwać jakąś ulicę alejami dwu wspomnianych generałów to oczywiście nic złego. Ale jeśli ten ktoś chce wyszarpywać resztki duszy stolicy, po której – w skutek także niemądrego patriotyzmu kilku generałów – zostało tylko trochę starych domów i nazwy ulic, w tym tak bardzo warszawska, jak Marszałkowska, to doprawdy, aż dziw, że mogą powstawać takie głupoty w głowach.

Gdy zaś chodzi o osiedle na Kabatach to sądzę, że radny, a podaję interpretację najbardziej korzystną dla niego, służy za jelenia i wabia całkiem przyziemnie myślącym gościom, którzy przy pomocy nieboszczyka Kuklińskiego i naiwnego patrioty z Ratusza chcą przełamać opory przed wybudowaniem właśnie tam osiedla, gdzie miał być park.

To znana technika, obficie stosowana w PRL przy tak zwanym załapywaniu się o plan, albo o lokalizację. Z tego co wiem w taki sposób powstało w otulinie parku krajobrazowego osiedle Stara Miłosna, gdzie nic miało nie powstać. W drugiej połowie lat 70 – tych grupa warszawskich nomenklaturszczyków postanowiła w tym ślicznym miejscu pobudować sobie domy i żeby dostać lokalizację, a potem przydziały materiałów i żeby to wszystko szło migiem postanowili, że osiedle będzie nosiło chlubną nazwę „40-lecia PRL”. Dzieliło od niego jakieś sześć lat więc był instrument nacisku na różne władze, żeby szybko załatwiały co trzeba, bo jakże to nie wybudować osiedla na rocznicę? „Solidarność”, a potem stan wojenny przyhamowały budowę, rocznica minęła wobec czego zmieniono nazwę na „50-lecie PRL”. PRL się jednak rypnąl przed czasem, nazwa znikła, ale osiedle jest. I teraz, jak czytam, właściciele terenu na którym miasto i mieszkańcy Kabat, chcieliby mieć park chcą, wykorzystując  Kuklińskiego, jako taran przebić sobie dziurę do wielkiej kasy, bo przekształcenie tego terenu na budowlany ogromnie podniesie jego wartość. Pułkownik Kukliński, jako pośmiertny lobbysta potencjalnych kamieniczników. Fajne. A naiwny patriota w tym pomaga. Oczywiście przy założeniu, że nie chodzi mu o konfitury.