Jestem z Układu

Niedziela 11.06. 2006 r. Szympans też człowiek.

niedziela, 11 czerwca 2006

Nie byłem na paradzie równości, ale oglądałem ją w mediach i podobała mi się za jednym wyjątkiem, o którym niżej. To nie był tylko pochód gejów i lesbijek, lecz szerzej, ludzi, którzy przyszli, bo chcą żyć w społeczeństwie i w państwie, pozwalających każdemu żyć jak chce, pod warunkiem żeby nie krzywdził bliźniego i nie narzucał mu, jak on ma żyć. Ja chcę, żeby Polska była takim krajem. Pochód barwny, wesoły, z wyraźną przewagą życzliwości, nad niechęcia, czy agresją.

  I pokazał się też kawałeczek innej Polski; wygolonych, często zamaskowanych nacjonalistów, ponurych, pełnych nienawiści, rzucających jaja i kamienie i wrzeszczących; „Bóg, Honor, Ojczyzna”. Po prostu polski faszyzm. Jest czymś dziwnym, że im większą jacyś goście czują nienawiść do nie takich jak oni, tym łatwiej i głośniej powołują się na wspólnictwo z Bogiem, Honorem i Ojczyzną. Jakby atrybutem tej Trójcy miały być nóż w zębach i wściekłość w głowach. Bóg, Honor i Ojczyzna nie mają szczęścia do fanów.  

Ale mam też pretensje do Pani Senyszyn z SLD. Pani ta sparafrazowała niewątpliwie najważniejsze słowa, jakie od zakończenia II Wojny Światowej padły tu nad Wisłą, słowa o „odnowie Ziemi, tej ziemi”. Powiedziała; „Niech ta parada uzdrowi oblicze ziemi, tej ziemi”.
Zrobiła to nie po to, by przywołać myśl Jana Pawła II, lecz po to, by wkomponować Jego słowa w kpiarsko – dyskredytujący, krotochwilny pogwarek. Tak to wyszło i myślę, że tak to było zamierzone. Wyszło głupio i  demaskatorsko. Głupio, bo takie pogwarki lewicy nie służą. Mogą robić z niej sektę, mocno oderwaną od trzonu społeczeństwa, której nie będzie się traktowało poważnie. Dla miażdżącej większości ludzi w Polsce, bez względu na polityczne poglądy, także tych popierających SLD, te słowa nie są zwykłymi słowami, lecz słowami z kultu, kultowymi. Być może Pani Senyszyn nie rozumie tego, bo słowa Papieża w roku 1979 wymierzone były w reżim, który tą miażdżącą większość ludzi trzymał pod butem, a wiceszefowa SLD należała wtedy do warstwy dociskającej ów but.

Jej słowa są też demaskatorskie, bo pokazują, że oprócz skraja nacjonalistycznego istnieje drugi skraj, taka lewicowa ekstrema, która też chciałaby urządzić kraj wyłącznie na obraz i podobieństwo swoich upodobań i swoich nienawiści, bo ma ich nie mniej niż Ci wygoleni, tylko w przeciwnym kierunku skierowane.  

Minister Giertych, lamentując zaś, że parady nie zakazano postraszył że, jak tak dalej pójdzie to będziemy mieli, jak w Hiszpanii małżeństwa homosekualne, z prawem do adopcji dzieci. I o zgrozo będą się domagać, żeby prawa człowieka przyznać szympansom, czego podobno już żądają hiszpańscy geje i lesbijki. Muszę powiedzieć, że mi się to podoba, zważywszy na niewielką różnicę, jaka istnieje na przykład między DNA szympansa i ministra, a uczeni odkryli dopiero co, że nawet się z nimi kochaliśmy, generalnie chyba całkiem zwykle, tylko czasami inaczej. Jak to w życiu. Więc skoro prawami człowieka cieszą się działacze LPR, w tym poseł Wierzejski i Młodzież Wszechpolska to i szympansom się należy.            

Piątek 9.06.2006 Przestroga dla łowców „Układu”.

piątek, 9 czerwca 2006

Pełnię dziś rolę kierowcy mojej żony, więc nie mam czasu, póki co, na ten dzienniczek. Może jeszcze coś wieczorem dopiszę, jeśli nie skusi mnie burbon świeżo otrzymany od brata prosto z Kentucky. W młodszych latach po paru kielichach pisało mi się świetnie, a teraz „kicha”, jak by powiedziała moja najmłodsza córa Natalia.

Na na razie, żeby dzień nie świecił pustką małe znalezisko. Otóż w wypowiedziach forumowiczów pod informacją podaną przez „Gazetę” (9.bm.), że w pierwszym kwartale tego roku wzrost gospodarczy w Czechach wyniósł 7,4 % (u nas 5,2) znalazłem takie oto ciekawe pytanie: „Jak to możliwe?! Nie mają wychowania patriotycznego, nie są katolikami, nie szanują wartości narodowych (poza pilznerem)… Ba, niektórzy byli w Wehrmachcie. Nie do pomyślenia!  (sothiss666)”.

No właśnie, jak to możliwe, czy ma coś jedno do drugiego, bo piernik coś jednak ma do wiatraka.

PS. Informuję też, ewentualnych zainteresowanych, że na półeczce „Radio Wolna Europa” doszło 10 ostatnich moich audycji z roku 1988. Pozostało do przygotowania i umieszczenia około 20 audycji z roku 1989. Ostatnią nagrałem w Paryżu dzień przed ruszeniem w drogę powrotną do Polski 19 lipca 1989 roku.

Dopisane wieczorem;

Sąd uniewinnił trzech wysokich funkcjonariuszy warszawskiej policji od zarzutów popełnienia błędów w głośnej sprawie Magdalenki z roku 2003. Sędzia uzasadniając wyrok bardzo wysoko ocenił kwalifikacje oskarżonych i wyraził żal, że policja stołeczna straciła nie tylko dwu zabitych oficerów, ale także trzech świetnych policjantów. To co się stało w tym procesie jest ostrzeżeniem dla łowców układów. Wtedy było ogromne zapotrzebowanie na kozły ofiarne, także dlatego, że gardeł domagały się media. Dziennikarze czasami są winni i to bardzo. Trzeba ich dziś bronić przed PiS-owskimi wilkami chcącymi podgryźć wolność słowa, ale czasami dziennikarze powinni spojrzeć w lustro. I znaleziono wtedy gardła do poderżnięcia. Dzisiaj opętani przez układową obsesję i mający władzę, także na gwałt, już teraz, potrzebują znaleźć wreszcie ten „Układ”. Na razie znaleźli go w Ministerstwie Finansów aranżując, ewidentnie pod publikę i pod swoje obsesje, widowisko z wyprowadzaniem ludzi w kajdankach z ministerstwa, przy zaskoczonej i napewno mocno wk..ej Pani minister, czemu hamując nerwy dała zresztą wyraz. Jakby nie można zamknąć ich inaczej, a tak krzyczeli niektórzy z nich podczas Komisji Orlenowskiej, że dla celów propagandowych, pod publikę, widowiskowo przymknięto na parę godzin Modrzejewskiego. Być może ci aresztowani są przestępcami, sąd zdecydował o areszcie, a sąd w odróżnieniu od prokuratury można jeszcze darzyć jakimś zaufaniem, bo dotąd nie został „spisowany”. Ale przy tym nieprzytomnym pragnieniu znalezienia „Układu” może łatwo się okazać, że pozamykają niewinnych. Nawet prokurator krajowy Pan Kaczmarek uchodzący za człowieka z charakterem, co chwilę deklamuje PiS-owską definicję układu, jakby dostał polecenie używania tego słowa przy każdej okazji. U ministra Ziobry to słowo wyparło już chyba połowę jezyka polskiego. Obsesja, a ta „Układowa” już ociera się o paranoję, będzie coraz bardziej zajadła. W miarę upływu czasu, gdy wyjdzie, że poza byłym senatorem Stokłosą, na którego łowy trwają, i może jeszcze tym czy innym większym łebkiem, nie ma w sieci tej mitycznej, zorganizowanej superstruktury sterującej państwem i dławiącej je, tym rozpaczliwiej będzie się szukało układu. Im bliżej będziemy chwasta zwanego Czwarta PR tym bardziej zaostrzała się będzie walka władzy z „Układem”. Jak przy budowie socjalizmu. Bo to podobna mentalność. 

Czwartek 8.06.06 Wizje, obsesje, misje i menele.

czwartek, 8 czerwca 2006

Przeczytałem w „Gazecie Wyborczej (6.06.06) artykuł Artura Wołka, politologa z Wyższej Szkoły Biznesu w Nowym Sączu, pod tytułem „PiS na glinianych nogach”. Wołek ma sporo racji pisząc, że PiS i jego lider nie mają pozytywnej wizji owej ich IV RP. Na razie – to mój oczywiście, a nie Wołka pogląd – jest to twór, który cuchnie podejrzliwością wyraźnie niezrównoważonej władzy wobec wszystkich i szczuciem wszystkich na wszystkich. Chwast.

Ale powypisywał Wołek też trochę niedorzeczności. Jarosław Kaczyński to, jego zdaniem wizjoner. Co to za wizjoner, którego wizje ograniczają się do obsesji ukrytych sił i wrogów i myślenia według schematu przypominającego „Protokoły mędrców Sionu”, z mitycznymi „układowcami” w roli „żydów”. Wołek chwali to – jak sam przyznaje – kalekie wizjonerstwo, bo polityka minionego 16 lecia była, wedle niego, dojutrkowska i bardzo miałka. To ciekawe; miałkość i dojutrkowstwo, które zaprowadziło Polskę do NATO, Unii Europejskiej, które przebudowało gospodarkę wydawałoby się beznadziejnie związaną z ZSRR i RWPG, które utrzymało Polskę bez wątpienia w czołówce krajów transformacji, które zapewniło największy za 16 lat przyrost PKB we wszystkich krajach pokomunistycznych. I otóż takie oto dojutrkowstwo, ma być zastąpione przez wizjonerstwo – jak pisze Wołek -„nie wykraczające poza likwidację układu postkomunistycznego”. I to ma być ten postęp i ta lepsza od Trzeciej Rzeczpospolitej, IV RP. Zdumiewające wyczucie wagi spraw przez politologa z tak znanej uczelni.   

I jeszcze jedno; stuprocentowy polski inteligent to – według Wołka – ten, który ma poczucie misji i w tym celu „usprawiedliwia najpokraczniejsze koalicje i najbrutalniejsze słowa”. Doprawdy trzeba być chyba po wielu kielichach, żeby coś takiego napisać. Polska inteligencja, która w misji sprawowania rzędu dusz bez skrupułów posługuje się językiem meneli i uwielbia sojusze z mrożkowskimi „Edkami”!?

Wołek wyraźnie utożsamia inteligencję z liderami PiS. To oczywista bzdura, ale napewno prawomyślna, bo jak wiadomo reszta to łże-elita, lumpenliberałowie, arystokracja III RP, czyli „Układu”, i tym podobne smakowitości, tym razem z „salonu” obsesji.

Środa 7.06.2006 Patriotyzm i naftalina.

środa, 7 czerwca 2006

Słyszę określenie „wychowanie patriotyczne”. O nim już było kiedyś głośno. Kończyło się czternastolecie rządów Gomułki i do przodu parła ofensywa moczarowska pod sztandarem patriotyzmu (przy okazji antysemityzmu), skierowana  przeciw rzekomym prześmiewcom bohaterstwa narodowego, łże-elitom z salonu, jakby powiedziało się w dzisiejszym żargonie „patriotów”. To była ofensywa mieszanki endeckiej kołtunerii z młodymi wilkami z PZPR spragnionymi przejęcia władzy. A to wymagało zagryzienia „żydów” i gomułkowców. Jednym ze sloganów było właśnie patriotyczne wychowanie, wszystkich, ale szczegolnie młodzieży. Kisiel nazwał tamte czasy „dyktaturą ciemniaków”.

No i mamy znów „wychowanie patriotyczne”. Trudno mieć cokolwiek przeciwko patriotyzmowi, tym bardziej, że to słowo jest niezmiernie rozciągliwe. Przypomina elastyczny worek, do którego wkłada się tak różne treści, że nie pozostaje im nic innego jak się między sobą gryźć. Polska daje się kochać na tyle sposobów, że miłujący ją mogą w skrajnych przypadkach nawet podcinać sobie gardła, jeśli zechcą swoją miłość narzucać innym. Patriotyzm najlepiej definiuje się przeciw komuś, dlatego jego złotym czasem bywają wojny. I dziś, jak zapytać co to znaczy być patriotą, to padną głównie odpowiedzi wojenne. Być może więc w czasach pokoju i raczej współpracy między narodami, niż mordowania się, należałoby obchodzić się z patriotyzmem, jak z mundurem polowym. Generalnie najlepiej posypać go naftaliną i odłożyć na półkę, nie zapominając, że się go ma. Nie zapominać o nim, ale nie stroić się w niego na codzień, żeby nie wyjść na dziwadło. 

Ponieważ Polskę kochać można na różne sposoby, na przykład można boleć, że też mordowaliśmy Żydów, albo wszelkimi sposobami dowodzić, że w żadnym razie. Można kochać Polskę uważając, że nigdy nie wolno dopuścić do tak zbrodniczej w istocie (to powtarzam za generałem Andersem) decyzji, jaką była decyzja o powstaniu warszawskim, albo dowodzić, jak wielkim było ono zwycięstwem moralnym. I tak dalej i tak dalej. Można ją kochać nawet nie uważąjąc się, ze skromności, za patriotę. Skoro tak, to państwo nie powinno się odgórnie wtrącać w to, jak mamy kochać nasz kraj. Bo kochamy go każdy po  swojemu, bez pomocy władzy. I powiem tak, tym to uczucie jest prawdziwsze, im mniej się patriotyzmem wyciera gęby. Najbardzie dętymi patriotami są ci co ciągle deklamują o nim i o Polsce.

Władza zaś ma zapewnić to tylko, żeby kraj objawiał się nam, jako taki który warto kochać, i to mocno. Proszę bardzo władza ma okazję. Polska generalnie nie jest krajobrazowym cudem, ale mamy swoje piękno, choć mniej, niż wiele innych krajów. Może więc państwo powstrzyma durniów i barbarzyńców, a pewno i przestępców nabijających sobie kabzy, którzy nakazują masowe wycinanie przydrożnych alei, dewastując polski krajobraz. To są przestępcy przeciwko patriotyzmowi, bo trudniej kochać brzydactwo. Panie Premierze, Panie ministrze Szyszko, co Panowie zrobiliście, żeby tych ciemniaków powstrzymać? Panie Prezydencie, zamiast opowiadać bajdurki o układach, ukrytych siłach i wrogach Pana oraz Pana brata, może Pan zrobi coś pożytecznego i powstrzyma to antypatriotyczne szaleństwo.

Wychowanie patriotyczne – z tego jak się je definiuje, co nam się chce wcisnąć wynika jednoznacznie; tak jak tamto w PRL miało być ponurą mieszanką endecji i komuny, tak to ma być mieszanką popłuczyn po endecji i sanacji. Przeżyte kształty, stare truchła mają kształtować młodzież. W pełni rozumiem i podzielam obawę posłanki Jarugi Nowackiej, że nie chce, by na pytanie kto ty jesteś, padała odpowiedź Wszechoplak Mały.

Poniedziałek 5.06.2006 rok. Paranoja u władzy.

poniedziałek, 5 czerwca 2006

Słucham wystąpień na łódzkim „Dniu Partii” PiS, patrzę na dzisiejszą konferencję prasowę Leppera i Giertycha. I jedna tylko konkluzja się nasuwa. Polska jest w rękach paranoi! Wszędzie mają być spiski, wszędzie ktoś knuje przeciw władzy i ludziom władzy, choć nie wiadomo kto, wszędzie tkwią komunistyczne służby specjalne, nawet w wannach ministrów z PiS, wszędzie szwędają się byli agenci, każda decyzja była złodziejska, tworzenie banków to była zbrodnia, wszyscy biorą łapówki, w mediach za każdym dziennikarzem ktoś się kryje, choć nie wiadomo kto, każdy artykuł atakujący władzę jest inspirowany, choć nie wiadomo przez kogo, ale na pewno jest. Codzienność przesyca działanie ukrytych sił, oczywiście wrogów władzy i bliźniaków, nic nie jest przypadkiem, a nad tym wszystkim panuje „Układ”, który dotarł wszędzie, ssie siły z narodu i nierówno rozdziela dobra oraz szacunek, najbardziej prześladując „pierwszych braci IV RP”.

Polska we władzy paranoi, wykrzywionych złością twarzy, głosów z trybun ocierających się o wrzask! Czy aby tego skądś nie znamy? Przyśpieszone budowanie państwa powszechnej podejrzliwości, powszechnego domniemania winy i powszechnych komisji śledczych. Śledczy totalizm krąży nad krajem. Czwarta Rzeczpospolita, państwo rozsiewające zaduch, chyba to nawet za łagodne. Walka władzy z wszystkimi, szczucie jednych na drugich, świat pełen wrogów, zwanych po imieniu, albo mianem „niektórzy”. To słówko z żargonu komunistycznych niedomówień znów robi karierę.

To się źle skończy, społeczeństwa nie można bezkarnie pogrążać w takim powszechnym smrodzie podejrzeń, oskarżeń, niedomówień, insynuacji. To co dziś w Polsce narasta to nie jest państwo solidarne, lecz właśnie państwo smrodliwe. IV RP cuchnie zanim powstała. To się źle skończy. Nie wiem jak, ale dla nas wszystkich.

Sobota 3.06.2006 r. Teczka „pierwszego posła”.

sobota, 3 czerwca 2006

Prawie cały wczorajszy dzień w mediach poświęcono teczce Jarosława Kaczyńskiego. Nie sposób więc przejść obok tego wydarzenia bez komentarza.

Moim zdaniem nie ma dowodu przesądzającego w jedną lub drugą stronę odnośnie owej „lojalki”, którą Kaczyński miał podpisać, czy nie podpisać. Nie wierzę też, że prokuratura PiS-owska, pracująca pod okiem ministra Ziobry, który już ogłosił werdykt, że teczka jest sfałszowana, cokolwiek wyjaśni. Już samo przyjęcie ekstra trybu jest podejrzane. Może sąd, jeżeli w międzyczasie nie zostanie „spisowany”? 

Szukałem teczki Kaczyńskiego na stronie PiS, ale jej nie znalazałem. Na podstawie tego co przeczytałem w doniesieniach medialnych powiedział bym, że nie wyłania się z tej teczki opozycyjny heros, czy jakaś ważna postać opozycji, ale wyłania się generalnie przyzwoity człowiek, o bardzo ludzkich w takich sytuacjach zachowaniach. Jest niewątpliwie wystraszony, jak każdy, kto stawał przez bezpieką, a szczególnie 13 grudnia i w dniach następnych, które były bardzo strachotwórcze. Boi się iść do paki i „gra” z ubekiem, to znaczy stara się dać mu jakieś uzasadnienia, żeby nie podjął decyzji o jego internowaniu. Ale też zakreśla granice poza które się nie posunie. Czyli przyzwoity standard i to wystarczy, to też nie było mało. Oczywiście dla Kaczyńskiego to mało, boli go i ta cieńkość teczki i szczupłość materiału, będące w dysproporcji z zapotrzebowaniem na legendę opozycji. Nawet gdyby tę lojalkę podpisał, to w moich oczach nie byłby skasowany, pod warunkiem, że nie dałaby ona punktu wyjścia do jakiejś ewidentnej współpracy, na co przesłuchujący go SB-ek miał ochotę i nadzieje. Może właśnie przez tę grę Kaczyńskiego. Oczywiście taka lojalka byłaby w jaskrawej sprzeczności z kreowaniem się na niezłomnego, czy na jakiegoś szczególnie groźnego wroga komuny, którego ona chce zniszczyć.

Nie wiem czym się zajmował pułkownik Lesiak. Sądzę, że pod wpływem skrajności, które ujawniły się w roku 1992 ktoś, nie wiem kto uznał, że trzeba zacząć obserwować „ekstremistów” z prawa i lewa. Nie widzę w tym żadnej zbrodni, ekstremistów  na oku mają wszystkie policje krajów demokratycznych. Wszystko zależy od konkretów. Przypuszczam, że są one mniej diaboliczne, niż przedstawiają to Kaczyńscy i ich zwolennicy i, że to, a może i coś więcej, jest głównym powodem zwlekania z ujawnieniem, a nie śmieszny sprzeciw szefa ABW. W polu widzenia mógł się znaleźć też Jarosław Kaczyński, bardziej pod wpływem klimatu tamtego roku niż z uzasadnieniem. Żadnym ekstremistą nie był, ostro, choć skrycie, kontestował rząd Olszewskiego i był po stronie prawicy najgorętszym zwolennikiem zawarcia koalicji z Unią Demokratyczną. Tak, tak, tą z „Układu”! To był okres naszego największego zbliżenia z Kaczyńskim. Opowieści, że uważano go za szczególnie groźnego i znienawidzonego przez UOP, czy przez ówczesną władzę, są bajdurzeniem, dorabianiem owej heroiczności, której nie ma w teczce, a jest potrzebna, bo jakby inaczej. Założyciel IV RP i proza. Po upadku rządu Olszewskiego i niepowodzeniu misji Pawlaka Kaczyński i jego partia mieli wszelkie szanse wejścia do koalicji na rzecz rządu Hanny Suchockiej. Byli zaproszeni, uważani za partnerów, nie było żadnego ostracyzmu, czy tym bardziej demonizowania Kaczyńskiego. Nie weszli do koalicji na własne życzenie, nie godząc się, by poza rządem pozostał Adam Glapiński wobec, którego formułowano wtedy zarzuty w związku z wykonywaną wcześniej funkcją ministra współpracy gospodarczej z zagranicą. Nie wejście do rządu Suchockiej sprowadziło Kaczyńskiego i jego brata, bo to tandem, na polityczny margines, zupełnie się nie liczyli, nikt nie widział w nich żadnego zagrożenia. Zresztą Lech zawsze uważany był za rozważniejszego Kaczora. Wydawało się, że są skończeni definitywnie. Sytuację zmienił błąd premiera Jerzego Buzka, który mianował ministrem sprawiedliwości Lecha Kaczyńskiego. Niestety jakiś udział i ja w tym miałem, bo byłem jednym z rekomendujących Go na tę funkcję, czego dziś żałuję. Moim zdaniem był raczej ministrem, czy jak się przedstawiał „szeryfem”, medialnym niż faktycznym, ale to wystarczyło, żeby obu Kaczyńskim znów powiał wiatr w żagle i oni go wykorzystali.

Opowieści o strasznych atakach i prześladowaniach Jarosława w Trzeciej RP to bujda na resorach, w którą wierzy, bo jest leniwa, albo chce wierzyć, bo lubi i popiera Jarka, część komentatorów. Kaczyńskiego przecież, już ponad 10 lat temu, wynoszono pod niebiosa, jako najskuteczniejszego polityka III RP. Ale i krytykowno, bo było za co, bo to jest polityk za którym jak cień chodzi zamęt, podejrzenia, konflikty, skłócanie i tak dalej. Miał to na co zasługiwał, i jeżeli już, patrząc na jego generalnie destrukcyjną rolę polityczną, to miał za dużo zachwytów, a za mało krytyki. 

Środa 31 maj 2006 rok. Roma locuta…

środa, 31 maja 2006

To nie Kuria Krakowska i nawet nie kardynał Dziwisz zamknął usta księdzu Isakiewiczowi – Zalewskiemu. Oni to zrobili formalnie, ale faktycznie to Rzym przemówił. Roma locuta. Nie ulega najmniejszej wątpliwości, że podczas wizyty Benedykta XVI musiała być mowa o sprawie lustracji, o zapowiedziach lustracyjnych księdza Isakiewicza i o tym, jak się do tego wszystkiego odnieść. Nie wyobrażam sobie, by ten ważny dla Kościoła w Polsce, a więc, zważywszy jego ciężar, także dla Kościoła w ogóle – problem mógł być pominięty. I nie wyobrażam sobie, żeby decyzja Kardynała, tak zaskakująco surowa, nie była zgodna z nastawieniem do tej sprawy samego Papieża. Jej surowość, bez wątpienia, wyraża nie tylko podejście Kurii, lecz także Watykanu. Wielu komentatorów zwracało uwagę, że kościół obecnego Papieża, to będzie Kościół bardziej zdyscyplinowany. W tej decyzji mamy też komentarz do słów Benedykta XVI przestrzegających przed arogancją sędziów minionych pokoleń, wobec których część prawicowych komentatorów zastosowała od razu zasadę odwracania kota ogonem. 

Moim zdaniem Kuria zareagowała właściwie uniemożliwiając Księdzu spełnienie jego zapowiedzi. Zareagowała właściwie, pod warunkiem, że sama ona i w ogóle kościół w Polsce podejmie bardzo energiczne działania, by zgodnie z prawdą i wiarą problem byłych współpracowników SB rozwiązać. Inaczej, mimo tego, że Rzym przemówił „causa” nie będzie finita”. Podzielam też pogląd Prezydenta, że dobrze się stało, iż Ksiąz Isakiewicz – Zalewski żadnych nazwisk nie ujawnił, a rozczarownie z tego tytułu głośno deklamowane przez niektórych komentatorów w telewizji, wraz z przepowiedniami, jakie to plagi z tego tytułu spadną na Kościół wygląda trochę na żal, że nie zobaczyli ścinania głów. 

Trzeba wiedzieć, że w przypadku Kościoła sprawa współpracowników SB, to bardzo, bardzo złożony problem, bardziej złożony niż w przypadku innych środowisk. Kościół był głównym niekomunistycznym partnerem komunistów i jednocześnie ich przeciwnikiem. Była walka i współpraca, kolaboracja po polsku, tak jest, które się przeplatały, najczęściej w tych samych osobach. Dzięki temu dualizmowi w dużym stopniu przez okres PRL byliśmy „najweselszym barakiem w obozie”, i za to, za ten generalnie mądry, właściwy w tamtym czasie melanż walki i kolaboracji powinniśmy być Kościołowi wdzięczni. I nie wolno o tym zapominać, jeśli to wszystko ma mieć cokolwiek wspólnego ze sprawiedliwością, a nie z linczowaniem. To ta mądrość walcząco-kolaboracyjna, a nie heroizm dała sukces. Decyzjami heroicznymi to można dać okazję do zburzenia miasta i zabicia ćwierci miliona ludzi. Ale ta mądrość etapu, jak ją nazywał Stanisław Stomma, nagromadziła też bagaż, zapewne wielu sytuacji,  których nie da się jednoznacznie zakwalifikować, jeśli się rozumie czasy PRL. I bardzo proszę nie wykłuwać mi oczu, że rozgrzeszam agentów. Niestety wielu trzydziesto, czy trzydziestoparolatków niewiele z tych czasów rozumie. Patrzą w papierki, głównie bezpieki, których nie bagalizuję, i myślą, że tam jest najprawdziwsza prawda o epoce. Potem piszą i gadają o niej z przekonaniem o 105 % racji. W swych sądach i osądach często zachowują się, jak młodzi dziarscy chłopcy ze stalinowskiego ZMP (Związek Młodzieży Polskiej), którzy też wiedzieli na mur beton kto był zdrajcą, szpiegiem i sługusem imperializmu anglo-amerykańskiego. Radził bym tym młodym katonom, z prasy i z tytułami naukowymi, by zastanowili się, czy w ich postaciach nie wyrastają nowi fałszerze czasów PRL tyle, że w przeciwnym kierunku od tego, który uprawiali w podobnym wieku ci, których kiedyś ukąsił marksizm – leninizm.            

Poniedziałek 29.05.06 Polecam!

poniedziałek, 29 maja 2006

Polecam bardzo ciekawy i bardzo mądry wywiad profesor Barbary Skargi w tygodniku „Przegląd”. Uzupełniając informację biograficzną tam podaną dodam, że Pani Profesor była (w 1978 roku) członkinią – założycielką nielegalnego Towarzystwa Kursów Naukowych i jego działaczką w Kasie TKN, która udzielała stypendiów zdolnym studentom prześladowanym przez władze za działalność opozycyjną. Oto link do wywiadu:

http://www.przeglad-tygodnik.pl/index.php?site=wywiad&name=174

 

Sobota 27.05.2006 r. Jan Benedykt II Paweł XVI.

sobota, 27 maja 2006

Benedykta XVI powitano tłumnie i serdecznie, ale myślę, że ciągle, jako „przedłużenie” Jana Pawła II, a nie, jako nowego papieża, który jest „tylko” papieżem, a nie Rodakiem na papieskim tronie. To zrozumiałe, szczególnie w naszym społeczeństwie. Jan Paweł II to był miecz i puklerz, jak długo trwał PRL, a potem ciągle jeszcze największy narodowy idol, świętość za pomocą której miliony Polaków poprawiały swoje samopoczucie, szczególnie kiedy tu przyjeżdżał. Papież nie był dla nas nigdy nauczycielem, przewodnikiem w życiu. Słuchano go przerywając mu brawami, okrzykami i śpiewami, w momentach stosownych i niestosownych, zależnie od gry przypadku, ale go nie słyszano. Nauki papieskie, albo szły mimo uszu, albo, jeśli komuś w czymś przeszkadzały, podlegały natychmiastowemu odwracaniu kota ogonem. Podobnie zresztą dzieje się z tym co mówi Benedykt. Przykład to intensywna praca PiS-owskich „basistów” w mediach, którzy tłumaczą, że Papież w ogóle nie nawoływał do rozwagi w sprawie lustracji księży, tylko krytykował Jana Pawła II, że za łatwo przepraszał za stosy i co tam jeszcze. Ładne sobie; krytykował wynoszonego przez niego na ołtarze Papieża nazywając go arognackim sędzią minionych pokoleń nie rozumiejącym warunków w jakich żyły i działały!

Każdy; człowiek i naród, potrzebuje w nieszczęściu wsparcia, ale Polacy potrzebują go nawet w szczęściu. Nie umiemy się wynosić w górę sami, muszą to za nas robić bohaterowie, idole narodowi. Papież, a choćby i Małysz. Gdyby choć cząstką tego wręcz patologicznego zachwytu, którym przez dwa sezony obdarzano świetnego skoczka narciarskiego, obdarzono wspaniałą, choć nie anielską, ale wielką pracę narodu w 15 – leciu po 1989 roku, to i klimat w kraju byłby inny i władza mniej „szajbnięta”. Ale tej pracy albo nie widziano, a jak już widziano to na nią pluto i pozwalano pluć. Ostatnie dwa lata w debacie medialnej, to niebywała eksplozja głupoty, braku przenikliwości, krótkowzroczności. I to ze strony części komentatorów najwyższej próby. To zalanie kraju i ludzkich głów błotem czarnego słowa. Nic dziwnego, że tak bardzo potrzebne są jakieś nowe idole, w których sukcesach osobistych możnaby dostrzeć świadectwo, jacy to jesteśmy fajni, choć w tych sukcesach fajni są tylko ci idole i nikt ponadto. A my jesteśmy fajni, tylko tego nie chcemy widzieć za żadne skarby. Tam gdzie naród potrafi dostrzegać swoją wartość i dostrzegać swoją zbiorową pracę, krytykować ją, ale i cenić, tam bohaterowie oczywiście cieszą, ale ta radość nie ma nic wspólnego z łapaniem się za ich poły, czy sutanny, by poczuć się lepszym. Ten żal po Janie Pawle Drugim, oczywiście szczery i wielki, to nie były powszechne rekolekcje, może indywidualne, ale nie powszechne. To była rozpacz za stratą wspaniałego zwierciadła, w którym bardzo chcieliśmy widzieć siebie i żeby inni nas w nim widzieli, no i dlatego widzieliśmy.  

Polacy mają wielkie problemy z dostrzeganiem tego co naprawdę sami zrobili wielkiego. I wobec tego mają też duże szanse spieprzenia tych sukcesów. Jakby nie mieli oka przystosowanego do tego celu, jakby coś, czy ktoś ich go kiedyś pozbawił. U nas szklanka choćby w trzech czwartych pełna będzie zawsze widziana, jako w jednej czwartej pusta. Za co kimś powinien zająć się prokurator, Trybunał Stanu, albo choćby jakaś komisja śledcza.

Czwartek 25.05.2006 r. „Napoleon”, car i Łukaszenko.

czwartek, 25 maja 2006

Muszę powiedzieć, że Putin j jego doradcy mają poczucie humoru. Na propozycję, śmieszną, lecz niestety niedowcipną, spotkania na statku w zatoce gdańskiej, odpowiedzieli propozycją spotkania u Łukaszenki, jako organizatora. Pomysł Kancelarii naszej głowy państwa, był śmieszny, lecz niedowcipny, bo narzucało się od razu (myślę, że Rosjanom też) spotkanie na statku Napoleona i cara Aleksandra I podczas zawierania pokoju Tylżyckiego, bodajże. Nie wykluczyłbym zresztą, że i po polskiej stronie to wydarzenie było inspiracją do propozycji spotkania na statku. Tyle, że Putin, to ciągle jak car, no, a Lech Kaczyński, jeśliby nawet miał kwalifikacje napoleońskie, to jednak nie stoi na Wielkiej Armii (czego nie można powiedzieć o Putinie), czy na jakiejś innej wielkiej potędze. Dziwię się, że w Pałacu Prezydenckim nie uświadamiano sobie, iż propozycja statkowa spotka się w Moskwie z popukaniem w czoło i jakimś afrontem, bo sama była afrontem. A chyba nie chodziło, żeby dać Ruskim psztyczka, jak z tym muzeum katyńskim pod oknami ambasady? Znajmy miary Rodacy, jeśli nie chcemy być robieni w balona propozycjami spotkania u Łukaszenki. Wywoła to też pewno uśmieszki u naszych braci z Unii Europejskiej, patrzących, z irytacją, a może i z rozbawieniem, na zadęcia polskiej prawicy na mocarstwo regionalne.

Im więcej tego nacjonalistycznego zadęcia, tym bardziej gramy w rosyjską fujarkę, bo im zależy na tym, żeby Polska była odbierana , jako dziwaczny stwór, który im mniej waży, tym bardziej się puszy. Im o to chodzi, bo ośmieszając Polskę osłabiają jej potencjalny wpływ na politykę Unii Europejskiej wobec Rosji i regionu, który może być duży, ale i żaden, zależnie od tego, jak będziemy odbierani. Polski nacjonalizm im fantastycznie w tym pomaga. Polska Rosji jest do niczego niepotrzebna. Nam Rosja niestety nie, nie ma symetrii. Więc może należy zejść do poziomu naszej rzeczywistej wagi. Siły na zamiary, to mógł sobie mierzyć wieszcz, ale w polityce to się zawsze kończyło klapą, często tragedią, także w naszej historii, albo w dobrych czasach, jak obecne, zgrywą. Jak z tym Łukaszenką