Jestem z Układu

Środa 24.05.2006 r. Dlaczego jestem przeciw?

środa, 24 maja 2006

Spotykam się z zarzutami, że do rządów Leszka Millera i SLD, a także do prezydentury Aleksandra Kwaśniewskiego nie byłem tak bardzo krytycznym, jak jestem wobec Kaczyńskich i PiS. To prawda. Ja ten zarzut rozumiem, on pada ze strony tych, którzy uważają obecne rządy za lepsze od rządu Millera i wytykają mi niesprawiedliwość w ocenie, uważając widocznie, że ja też powinienem uważać rządy Kaczyńskich za lepsze od rządów SLD. Tymczasem ja, ze względu, który jest dla mnie w tym momencie najważniejszy, uważam je za gorsze. I dlatego jestem bardziej krytyczny, i dlatego też zarzuty pod moim adresem mijają się z celem. Krytycy i ja wychodzimy z dwu różnych punktów odniesienia. Oprócz obsesyjności obecnej ekipy, wierzącej w spiski, podziemne państwa i inne cuda, co samo w sobie jest niebezpieczne w skojarzeniu z władzą, tym co wywołuje mój stanowczy sprzeciw jest wizja państwa obecnego układu rządzącego, a szczególnie czołówki PiS z jego liderem na czele. Jest to wizja państwa ideologicznego, państwa, które ma mieć poglądy na sprawy, na które poglądów mieć nie powinno. Państwo, jeśli ma być dobrem wspólnym powinno mieć pogląd tylko na to co jest w sferze trwałej zgody między obywatelami państwa. Nie powinno, ja jako wolny obywatel odmawiam mu prawa do posiadania poglądów na to co obywateli dzieli, co jest przedmiotem sporu publicznego. Oczywiście każdy demokratycznie ustanowiony rząd wyraża, jakąś dominantę polityczną w danym czasie i w ramach uzyskanego mandatu ma prawo kierować krajem takim, czy innym kursem. Ale żaden nie ma prawa robić czegokolwiek, co by ten kurs instytucjonalizowało, jako stabilny element państwowej struktury. Otóż obecna władza ma takie zapędy. Chce państwa, które ma oficjalny pogląd na religię, historię, także najnowszą, na wychowanie, na prawa obywateli, na gejów, aborcję, eutanazję i tak dalej. Czyli na sprawy, które są przedmiotem sporów debat, które obywateli dzielą. Ja takiego państwa się boję, nie chcę go będę robił wszystko, żeby taki projekt się nie udał. I ani przez chwilę, nie czułem, by coś takiego groziło kiedy rządził Miller, którego byłem i jestem zdecydowanym przeciwnikiem, ale nie w tej najważniejszej obecnie sprawie. Wolę państwo neutralne w sprawach spornych społecznie, być może mniej sprawne w niektórych działaniach, od państwa ideologicznego, które prędzej czy poźniej staje się państwem opresyjnym wobec tej części obywateli, która odrzuca ideologię państwową.    

 

Poniedziałek 22 maj 2006 rok. Maleszka do kwadratu.

poniedziałek, 22 maja 2006

We wcześniejszym wpisie o sprawie księdza Czajkowskiego napisałem, że: „Najmniej mam obiekcji do demaskowania byłych, niewątpliwych agentów, którzy są publicznymi autorytetami. I to może być przypadek księdza Michała Czajkowskiego, jeżeli okaże się, że nie ma żadnych wątpliwości w jego sprawie”.

Nie ukrywam, że miałem wątpliwości, czy autor artykułu w „Życiu Warszawy” zachował rzetelność, choć tekst zrobił na mnie wrażenie solidnego, co zresztą napisałem. Ale zawsze mam obawy, czy na to, o czym informują radykalni zwolennicy lustracji nie wpływają zniekształcająco ich poglądy.

O tym jednak, że podejrzenia o współpracy Księdza z SB znajdują potwierdzenie w materiałach IPN napisał teraz Andrzej Friszke, historyk i człowiek, do którego rzetelności zawodowej i mądrości mam wielkie zaufanie. Jeżeli więc rzeczywiście ksiądz Czajkowski był przez ponad dwadzieścia lat tak aktywnym i świadomym współpracownikiem SB, jak to wynika z materiału w „Życiu Warszawy”, a po roku 1989 kreował się na publiczny autorytet, przyglądał się, nie wiem z jakimi uczuciami wewnętrznymi, ale z przyzwoleniem, żeby i jego w takiej roli umieszczano, to ten fakt jest – używajac modnego słowa – bardziej porażający od tego co robił przez dwadzieścia lat. Bo w tamtym okresie można się doszukiwać różnych okoliczności tłumaczących, nawet takich, jak młodość, naiwność, strach. Ale ten fakt, to milczenie człowieka i kapłana w pełni dojrzałego, żyjącego w wolności, i zarazem korzystającego z blasku autorytetu, dewastuje go moralnie, pokazuje go zupełnie innym niż był widziany. I jeszcze ten język w wywiadzie dla „Życia Warszawy”, że ktoś chce go „wrobić” i na koniec przeprosiny za „nieroztropność”, które jakby stawiają kropkę nad „i”. Nieroztropność, dobre sobie.

Można zrozumieć lęk przed publicznym pokazaniem ciemnej strony swego życia i można wybaczyć odmowę zrobienia czegoś takiego. Ale milczenie o tym, że współpracowało się z SB, kiedy tkwi się na publicznym świeczniku, kiedy się samemu ten, przecież zmurszały świecznik buduje, jest paskudne. Ksiądz Czajkowski niestety, to znacznie spotęgowany przypadek Lesława Maleszki.

Jego przypadek to także pewna nauka, że nie należy się spieszyć nie tylko ze skazywaniem ludzi, ale także z ich uniewinnianiem. Ta nauka odnosi się do tych, którzy z najlepszych, ludzkich intencji są za ostrożnością w lustrowaniu i ujawnianiu agentów. W jakimś sensie też do mnie, choć nie jestem przeciwny, ani jednemu ani drugiemu, byle mądrze.

Niestety, w pierwszych dniach po ujawnieniu agenturalnej przeszłości kapłana bardziej dostało się autorowi artykułu, za to, że jest lustracyjnym radykałem, i historykowi IPN, który go wsparł niż samemu Księdzu.  

Piątek 19.05.2006. Sabat Łżeelity.

piątek, 19 maja 2006

Wczoraj łżeelita; salon, żydy, autorytety, tajne współpracowniki, KPP-owcy, okrągłostołowcy, lumpendziennikarze, profesory, krótko mówiąc arystokracja III RP odbywała sabat na Agorze. Nazwali to 17 urodzinami „Gazety Wyborczej”. Co tam się nie wyprawiało, jakie były bluźnierstwa, a najbardziej bluźnił Zbigniew Brzeziński, Zbig. I jakie komplementy prawił Michnikowi i Helenie Łuczywo! Już teraz nie może być wątpliwości, że gość z samego szczytu „UKŁADU”.

Powiedział, że Polska odzyskała w roku 1989 niepodległość w optymalnym momencie, a gdyby odzyskała wcześniej to byłoby całkiem nieoptymalnie, czyli, to już odemnie, do kitu. Na przykład Ameryka mogłaby być za oddaniem Niemcom ziem zachodnich, bo nadal by trwała konfrontacja z ZSRR. Jakie to wyciągnięcie pomocnej ręki Jaruzelskiemu. Teraz może mówić, że nie tylko obronił nas przed ruskimi czołgami, ale, że w 1981 roku zabobiegł odzyskaniu niepodległości w czasie nieoptymalnym i utracie Szczecina, Opola i Wrocławia, o Gdańsku nie wspomnę. Pani prokurator Koj powinna się popłakać z rozpaczy, bo, a nuż będzie miała Zbiga, jako świadka obrony. I co, czy to nie „Układ”. Potem mówił, że z Ameryką powinniśmy żyć w przyjaźni, ale za bardzo na nią nie liczyć, bo nie jesteśmy jej sąsiadem, a ona bardziej liczy na Niemców niż na nas. I o zgrozo, że nie powinniśmy warcholić w Unii Europejskiej, tylko pokazać, że nam na niej zależy, a nie tylko na forsie z jej kasy. I jeszcze, że koniecznie trzeba się pojednać z Niemcami, uwaga, uwaga, bo dla nas to pojednanie z nimi jest ważniejsze, niż dla nich z nami. I jeszcze to, co już napisałem, że w Europie najważniejszym dla Ameryki partnerem, takim europejskim sąsiadem są Niemcy, a nie Polska. Polskę to oni mówią, że kochają, ale Niemców potrzebują. Okropne, po prostu naigrywanie się z politycznej poprawności IV RP.   

Potem była suta uczta z trunkami, opowiadanie plotek i aktualności z „Układu”, oraz pokpiwanie z koalicji, rządu i nawet z Głowy Państwa wyobraźcie sobie. Solidnie popiłem, whisky i wina, tak, że dziś mam dzień bezsamochodowy, ale obiecałem sobie, że nie tknę niczego z, o dziwo, bardzo kulinarnie atrakcyjnego stołu mimo straszliwego, wręcz agonalnego, jak czasami słyszę, stanu „Gazetowej” kasy. Usiłuję, po raz kolejny zacząć się odchudzać, tym bardziej, że moja małżonka wzięła przykład z prezydenta Kwaśniewskiego i już od tygodnia je tylko, to głośne onegdaj kapuściane świństwo, przez co zrzuciła trzy kilo. Niestety nie wytrzymałem w postanowieniu, no bo jak, będąc na Sabacie Łżeelity, nie zjeść kaczki i to duszonej. Zjadłem nawet cztery kawałki, podwójny komplet.

Tak, byłem tam, byłem z małżonką i com widział i com przeżył zwięźlem opowiedział.

„IV RP nadchodzi. Przed użyciem skonsultuj z lekarzem, lub farmaceutą” – takie plakaty wiszą w Stolicy.     

Czwartek 18.05.2006 r. Ujawnianie czy konstruowanie „Układu”?

czwartek, 18 maja 2006

Ci, którzy nie wierzyli w istnienie układu, mają teraz dowód” – triumfował we wtorek minister Ziobro podając informacje o zatrzymaniu pięciu urzędników Ministerstwa Finansów podejrzewanych o branie łapówek. Namierzyło ich CBŚ, któremu należą się gratulacje, bo łapówkarstwo trzeba gonić. Ja nie wierzę w istnienie “Układu”; pozakonstytucyjnego, wywodzącego się z peerelowskich struktur, zwłaszcza z dawnego aparatu partii i bezpieczeństwa, tworzącego układ wtórnej, pozaprawnej dystrybucji dóbr, władzy i prestiżu, który dławi państwo, dusi gospodarkę, do którego należy się nie dlatego, że jest się człowiekiem nieuczciwym, lecz dlatego, że się do niego należy, który zagarnia poważną część dochodu narodowego, który jest potężny i sięga w gruncie rzeczy wszędzie. To są określenia wzięte z wystąpień szefa PiS. Nie wierzę w tak pojmowany układ, jak w ogóle w jakąkolwiek ukrytą super siłę sterującą Polską. I zatrzymanie kilku urzędników średniego szczebla (wysoki to jest dyrektor generalny i od wiceministra), których podejrzewa się o branie łapówek nie jest żadnym dowodem. Tym bardziej, że wedle słów samego prokuratora krajowego nie tworzyli zorganizowanej grupy, lecz działali pojedyńczo (to dlaczego “układ”?). Na razie mamy materiał na trywialną aferę łapówkarską, taką które zdarzają się w każdym kraju, w każdym czasie, i w każdym ministerstwie, bo należą do boskiego porządku rzeczy, w którym jest pewien kącik przeznaczony dla łapówkarzy, również wśród polityków i posłów. Nawet jeśli namierzą jeszcze jakichś urzędników, choćby rzeczywiście wysokiego szczebla, czy polityków, to ciągle będziemy bardzo odlegli od skompletowania bazy dowodowej do wykazania, że to o czym mówi J. Kaczyński jest prawdą, a nie obsesją. Mamy więc kilku zatrzymanych urzędników, z perspektywą zatrzymania innych, być może wykrycia nawet dużej liczby łapówkarzy. To się chwali. Ale są w tym wszystkim także elementy niepokojące. Ze sposobu w jaki tę sprawę przedstawił i minister i prokurator krajowy i część mediów wynika, że jest ogromne polityczne i medialne “zapotrzebowanie” na odkrycie układu, wręcz pragnienie, by go znaleźć. To niebezpieczny stan. Może zaprowadzić do super wpadek, z krzywdą dla niewinnych. Trzeba bardzo uważać, żeby tropienie układu nie zaczęło zamieniać się w jego tworzenie na siłę. Czołówka PiS potrzebuje, jak tlenu, odkrycia choćby odrobiny, choćby kusztyczka układu, bo czas płynie i nic. To widać z każdego słowa ministra Ziobro (a także niektórych PiS-owskich basistów w mediach), z powtarzania co chwilę “układ”, “układ”, “układ”. Jest to widoczne wciskanie póki co grupy podejrzanych o łapówkarstwo, w diaboliczną koncepcję PiS, właśnie konstruowanie, a nie odkrywanie. Zastanawia też zachowanie prokuratora Kaczmarka – do tej pory wstrzemięźliwego w wypowiedziach – który w TVN24 i TOK-FM, puszczał oko do publiczności, jakie to wielkie góry lodowe, także utkane politykami jeszcze są na widelcu. Może to było celowe, aby wywołać ruchy w podejrzewanych i obserwowanych środowiskach i chciałbym żeby o to chodziło, a nie o wikłanie się prokuratora uważanego za człowieka z charakterem w propagandowe gierki rządzącej partii. Jeszcze raz gratulacje dla CBŚ, a przy okazji rada dla dziennikarzy, żeby zachować trzeźwość spojrzenia, bo już słychać typowy dla mediów stadny ton, czego to nie wykryto i co to potwierdza. Na razie potwierdza tylko tyle, że w Polsce bierze się i daje łapówki, i że czasami się to wykrywa, oby częściej niż w przeszłości. Przy okazji warto by dowiedzieć się dlaczego jedna z zatrzymanych osób była ciężko pijana, bo już zrobiono z tego prawie symbol warunków i klimatu panującego w ministerstwach. Bo może czuła, że idą po nią i z przerażenia się spiła. Czy to można wykluczyć?

Środa 17 maj 2006 rok. Ksiądz Michał Czajkowski.

środa, 17 maja 2006

 Wiadomością dnia jest fragment pracy polonisty Tadeusza Witkowskiego, że ksiądz Michał Czajkowski był tajnym współpracownikiem SB przez ponad dwadzieścia lat. Od paru lat w użyciu stadnym są słowa wstrząsające i porażające. Jestem dostatecznie stary, by wstrząsów unikać, a porazić gościa w moim wieku to może tylko apopleksja. Więc powiem, że poruszyła mnie ta informacja, bo wygląda na prawdziwą. To bardzo przykre.

Oprócz wstrząsów i porażeń, którymi chwalą się i będą się chwalić piszący o Czajkowskim (są sytuacje w których nie wypada nie być porażony i wstrząśnięty, albo jedno i drugie, o wymieszaniu na razie zapomniano) słyszę też pięknoduchowskie lamenty, jakie to krzywdy wyrządzono Polakom, że nie otwarto archiwów bezpieki bezpośrednio po roku 1990. Senator Gowin lamentował na przykład w imieniu narodu, choć o zdanie go nie zapytał, bo i jak?

Mogę mówić za rząd Mazowieckiego. Nie mogliśmy robić wtedy masowej, publicznej lustracji i nie leżało to w interesie kraju. Bylibyśmy gorzej niż durniami, gdybyśmy, jako  pionier przemian, który wyskoczył do przodu, w chwiejącym się, ale ciągle niebezpiecznym imperium sowieckim, zaczynali od rozliczania, wywoływali dodatkowe konflikty w sytuacji, gdy były sto razy ważniejsze priorytety, niż zadawalanie politycznych ignorantów i moralizatorów, często prezentujących zresztą bardziej noże w zębach niż kanony etyczne. Nie rozwijam tego, bo w części „Publicystyka” na tej stronie jest mój artykuł z „Rzeczpospolitej” pt. „Oczami tamtego czasu”.  

 Nigdy nie występowałem przeciwko lustracji osób pretendujących do wysokich stanowisk państwowych tak, jak ją zorganizowano w Polsce. Uważam, że ten model, oparty o Sąd Lustracyjny, z modyfikacjami wywołanymi postanowieniem Trybunału Konstytucyjnego, powinien być utrzymany. Jestem przeciwny koncepcji PiS i nie wyobrażam sobie, jak można zrealizować sensownie – to znaczy bezpiecznie dla ludzi Bogu ducha winnych i ich prywatności, a także dla samych archiwów IPN – postulat ich otworzenia, który głosi Rokita. Ale, jak ktoś znajdzie sposób to dlaczego nie. Uważam, że Wildsztajn popełnił moralne przestępstwo, i niczego nie osiągnął dobrego poza własnym rozgłosem, wynosząc listę agentów wymieszanych z ofiarami na dodatek tylko z imienia i nazwiska, a bez dat urodzenia. Zrobił krzywdę wielu ludziom.  Przyznaję natomiast pokrzywdzonym prawo ujawniania rzetelnie zidentyfikowanych donosicieli, co nie znaczy, że zrobię to samo, jak się dowiem nazwisk tych, którzy na mnie donosili. Bardzo nie podobał mi się spektakl telewizyjny, jaki donoszącemu na niego TW zrobił jakiś czas temu Borusewicz i mam też mieszane uczucia dotyczące hutnika z Nowej Huty, w istocie zawleczonego przed kamery szantażem. Nie widzę dobra, którego te dwa widowiska przysporzyły. Ale to sprawa owych pokrzywdzonych. Najmniej mam obiekcji do demaskowania byłych, niewątpliwych agentów, którzy są publicznymi autorytetami. I to może być przypadek księdza Michała Czajkowskiego, jeżeli okaże się, że nie ma żadnych wątpliwości w jego sprawie. Myślę, że ten sposób odkrywania agenturalnej strony PRL (to tylko jedna ze stron tamtego czasu, wcale nie najważniejsza, są ważniejsze, choć mniej „gawiedzio-lepne”), przez pokrzywdzonych i przez badaczy jest najlepszy.    

     

Wtorek 16.05.2006 r. Rozmowa Prezydentów.

wtorek, 16 maja 2006

Znalazłem dziś w „Gazecie” informację o rozmowie prezydenta Kaczyńskiego i byłego prezydenta Kwaśniewskiego, która odbyła się z inicjatywy obecnej głowy państwa w końcu kwietnia. „Gazeta” pisze, że trwała kilka godzin i przebiegała w bardzo ciepłej atmosferze.

Przeczytałem tę informację z przyjemnością, ale i z pewną rezerwą, bo już raz się rozczarowałem. Mianowicie po informacji, że prezydent przyznał generałowi Wojciechowi Jaruzelskiemu krzyż sybiracki. Sądziłem, że wreszcie mamy, ze strony Pałacu – jakiś gest prezydencki, a nie PiS-owski. Niestety potem nastąpiło przykre krętaczenie, zakończone bardzo słuszną i honorową decyzją Generała, by krzyż odesłać. Więc nie wiem, czy nie nastąpi jakieś dementi, albo korygowanie tej informacji przez Kancelarię prezydenta.

Z tym zastrzeżeniem i rezerwą widzę w spotkaniu „z inicjatywy prezydenta” pierwszy w jego kadencji ruch prawdziwie prezydencki, to znaczy taki, w którym objawia się On, jako szef całego państwa, a nie prezydent PiS, czy czasami niemal, jako prezydent swojego brata. To jest ta droga na którą Lech Kaczyński powinien co prędzej wejść i trzymać się jej, jeśli chce zdobyć uznanie i aprobatę obywateli, którzy nie głosowali na niego i są w opozycji do PiS. Mam nadzieję, że mu na tym zależy.

Chodzi o to by, nie zrywając przecież ze swoimi korzeniami politycznymi, nikt tego od niego nie oczekuje, przestał uczestniczyć w codziennej grze partyjnej swojej partii, by wyniósł się ponad pole politycznej batalii i zabiegał, aby ta batalia trwała dla pożytku, a nie dla szkody Rzeczpospolitej. Kiedy trzeba także krytykując własne środowisko, brata nie wykluczając. Jeżeli decyzja o spotkaniu z byłym prezydentem wyszła od obecnego i przebiegła tak, jak opisała „Gazeta”, to gratuluję Lechowi Kaczyńskiemu tej decyzji. I chciałbym, jako obywatel, który dotąd nie mógł dostrzec w nim „swojego prezydenta”, by to nie był przypadek, wyjątek od, jak do tej pory, złego stylu pełnienia urzędu prezydenckiego.

Sobota 13.05.2006. Telewizja Bronka.

sobota, 13 maja 2006

Bronka Wildsztajna znam od czasów emigracji we Francji, a więc ponad dwadzieścia lat. Był czas kiedy nie dzieliła nas polityka, chociaż pewno nigdy nie mieliśmy poglądów identycznych. Nigdy nie stało się nic co by mnie z nim pokłóciło osobiście. Podzieliła nas polityka, a najbardziej wyniesienie przez niego owej „Listy Wildsztajna”. Jedyne co tym zrobił to krzywdę wielu ludziom. Spontaniczne i jednak rzetelniejsze ujawnianie współpracowników SB i tak by następowało przez pokrzywdzonych, którzy dostali swoje teczki do wglądu. Jego czyn potwierdza filozoficzną prawdę, że nic nie robi tyle złego, co walka o dobro. Dobro to najskuteczniejszy schowek diabła. To oczywiście nie znaczy, że zło jest anielskie, nie ma symetrii.

Ale nie o tym chcę mówić, lecz o tym jaką telewizję będzie chciał zrobić. Sądzę więc, że od strony treści programowych i obsady personalnej będzie to telewizja najbardziej przechylona na bok (oczywiście na prawy) w stosunku do tego, co było do tej pory. W tym sensie będzie to telewizja PiS-owska, a nie publiczna, i to bardziej PiS-owska, niż była SLD-owską telewizja pod rządami Kwiatkowskiego. To mi się oczywiście nie będzie podobało i pewno też wielu telewidzom.

 Z drugiej strony będzie to telewizja mało podatna na naciski polityczne i na telefony od polityków. Wildsztajn jest rogaty, a jego pozycja nie zależy od tego, czy będzie, czy nie będzie prezesem TVP. Nie musi zachowywać się oportunistycznie i kłaść uszu po sobie nawet wobec „pierwszego posła”. Jestem pewien, że taka będzie jego ambicja, inna rzecz czy uda mu się ją zrealizować. Przewiduję więc, że szybko powstaną konflikty między Prezesem i jego ekipą, a politykami koalicji. Tu będzie iskrzyć i będą rosły chęci, żeby tego co prawda „naszego”, ale nieposłusznego, nieodpowiedzialnego wywalić. Ta cecha Telewizji Bronka jeśli się ujawni będzie mi się podobała, i chyba nie tylko mnie. Trzecią cechą prezesowania przez Wildsztajna będzie jak mi się wydaje duża konfliktowość między nim i Zespołem, bo jest to gość, który raczej spory i konflikty zaostrza niż je łagodzi. Jeśli więc niezadowolenie polityków, że się ich nie słucha połączy się z konfliktami w środku, to jego prezesowanie może nie być długie.      

Piątek 12.05.2006 Przepraszam!

piątek, 12 maja 2006

W skutek mojego błędu niechcący wykasowałem wszystkie Wasze komentarze, także mój, pod zapisem z 11 maja, czyli z wczoraj. Jeżeli macie ich teksty to przyślijcie mi je jeszcze raz.

Teraz mój krótki tekst z „Gazety” (11.05.br)

Z trojga złego Lepper najlepszy.

Powołanie koalicji wywołało wiele krytyk w kraju i za granicą. Jako najważniejszy zły duch nowo stworzonego układu występuje w nich Andrzej Lepper. Moim zdaniem jest to błąd w ocenie. Lepper z trójki liderów partii koalicyjnych jest najmniej niebezpieczny. W tej grupce to polityk, jak i pozostała dwójka, cyniczny i wyrachowany, ale trzeźwy, w tym sensie, że najmniej opanowany przez ideologiczne i inne obsesje, a może całkowicie od nich wolny.

Powołanie koalicji wywołało wiele krytyk w kraju i za granicą. Jako najważniejszy zły duch nowo stworzonego układu występuje w nich Andrzej Lepper. Moim zdaniem jest to błąd w ocenie. Lepper z trójki liderów partii koalicyjnych jest najmniej niebezpieczny. W tej grupce to polityk, jak i pozostała dwójka, cyniczny i wyrachowany, ale trzeźwy, w tym sensie, że najmniej opanowany przez ideologiczne i inne obsesje, a może całkowicie od nich wolny.Lepper chce rządzić i w tym celu umie wyrzec się bzdur, a nawet nie bzdur, które głosił z fanatycznym płomieniem, by zdobyć popularność. To oportunistyczne i niesmaczne, ale wskazuje, że mamy do czynienia z politykiem nie opętanym przez obsesję, iż ma do wykonania misję, której trzeba wszystko podporządkować. Jeżeli musi być tak lub tak, to lepiej mieć w polityce krętactwo kierowane własnym interesem, niż ideologiczne szaleństwo, także zresztą z krętactwem.

Nie ma niczego bardziej niebezpiecznego w rządzeniu jak obsesja, czyli fałszywy ogląd rzeczywistości redukujący ją do jakiejś jednej cechy, wyjaśniający wszystko za pomocą jednej przyczyny. Na przykład za pomocą wszechogarniającego, zorganizowanego układu przestępczego, który trzeba wykryć i zniszczyć. I nie ma nikogo bardziej niebezpiecznego niż polityk ogarnięty obsesją, wierzący w nią jak w najświętszą prawdę i obdarzony dużą władzą.

Takim politykiem jest Jarosław Kaczyński. Gdyby nie on, to już dawno byłaby koalicja PiS z PO, a prezydent byłby bardziej autentyczny i popularny, niż jest, Polska nie byłaby opisywana jako dziwadło, a rząd może nawet jakiś układ, gdzieś by znalazł. Cieniem szefa PiS, ale bladym, jest Giertych. Obaj w pragnieniu krucjaty na rzecz dobra – tak jak je pojmują – mogą wyrządzić jeszcze więcej złego, niż powoduje fakt, że wicepremierem jest przestępca.

Komentatorzy mówią, że Kaczyński, wciągając do koalicji dwie partie, zlikwiduje je i stworzy wielkie stronnictwo ludowo-narodowe. Może chce to zrobić, ale wątpię, czy zrobi. Liga być może zniknie, ale nie Samoobrona. Co więcej, jeżeli Lepper wytrzyma nerwowo i zapomni o „dawaniu w papę”, i jeszcze paru pogwarkach z czasów dochodzenia do władzy, a małych oszustów, których ma w partii zechce i potrafi utrzymać z daleka od „konfitur władzy”, to na tle – i tylko na tym tle – obsesyjnego lidera koalicji może wyrosnąć na alternatywę odpoczynku po szaleństwach. Lepper w koalicji to konkurent szefa PiS. Niewykluczone, że Kaczyński wpuścił do koalicji swego pogromcę. Mówię to bez uciechy, choć życzę obecnemu kierownictwu PiS porażki, bo uważam je za szkodliwe dla kraju.

Do Leppera nie mam sentymentu – wiele razy go dźgałem piórem i to mocno. Jako doradca Jerzego Buzka zażarcie walczyłem, by żaden minister i wysoki urzędnik państwowy go nie przyjmował. Ale uważam, że jest politykiem bezpieczniejszym dla kraju niż lider PiS. To oczywiście nie znaczy, że cieszy mnie jego widok przy sterach Rzeczpospolitej. Ale bójmy się kogo innego.

Czwartek 11.05.2006 r. Jak za Panem Bratem

czwartek, 11 maja 2006

We wczorajszym orędziu (chyba raczej orędziku) do Narodu Pan Prezydent powiedział tak; z winy Platformy Obywatelskiej powstała  koalicja, która będzie zmieniała Polskę na lepszą, sprawiedliwszą i mniej skorumpowaną. Wywołało to niepokój obywateli, który Pan Prezydent chce uspokoić i zamienić na optymizm, jakim sam promieniuje. Dobranoc.

Acha, jeszcze rośnie produkcja!

Teraz poważniej. Jeżeli Prezydent miał tylko tyle do powiedzenia, to mógł sobie podarować owo orędzie. Ono robiło wrażenie „zaistnienia” – to jest termin z wnętrza gabinetów politycznych władzy – wymyślonego w kręgu doradców pod presją głosów, że Prezydent zniknął. Uznano, że jest wielkie zapotrzebnowanie na „zaistnienie” Głowy Państwa w mediach i w sprawach krajowych i wymyślono orędzik. Ów orędzik bardziej potwierdził słuszność krytyk, że Lech Kaczyński nie ma pomysłu na pełnienie swojej funkcji, niż je podważył. Pierwszymi reakcjami były raczej żarty, choćby z postępu w ułożeniu rąk na stole. Lech Kaczyński jeszcze raz wystąpił tak, jakby był prezydentem swojego brata, a nie kraju. Nie ma ani jednego jego wystąpienia, które różniło by się od tego stylu, zabójczego dla powagi i autorytetu Prezydenta, któremu nie wolno robic wrażenia, nieodpartego, że jest cieniem kogoś innego. Słyszeliśmy ton i treść partii i tylko partii. Jeżeli Prezydent nie znajdzie sposobu na rzeczywiste, a nie udawane, nawet tego nie próbuje, oddalenie się (bez zrywania rzecz jasna) od PiS i brata to będzie odbierany, jako zły prezydent. I to będzie słuszne i żaden PR nie pomoże.

Przy okazji, skoro była mowa o ułożeniu rąk kilka obserwacji i uwag na podobne tematy.

Otóż jak głowa Państwa idzie wzdłuż kompanii honorowej to dobrze byłoby żeby koszula nie wystawała mu poniżej guzika od marynarki, jak to było widać 3 maja. Albo schudnąć, albo kupić sobie marynarkę na dwa guziki. Warto też – to uwaga dla PR-owców – poprawić dykcję głowy państwa, żeby nie mówił „będę szczeg”, tylko strzegł. I jeszcze jedno, Prezydent nie powinien mówić, że jest „prezydentem RP”, nie żyjemy w skrócie, lecz w Rzeczpospolitej i prezydent jest prezydentem Rzeczpospolitej, a nie RP. 

PS. Polecam stronkę

  http://www.joemonster.org/  

Poniedziałek 8.05.2006 r. Rzeź przy drogach.

poniedziałek, 8 maja 2006

Jechałem do Telemisek w Puszczy Białowieskiej na zajęcia ze studentami Uniwersytetu imienia Jana Józefa Lipskiego, a potem wracałem do Warszawy. Najpierw przez Węgrów, Siemiatycze, Hajnówkę, a z powrotem przez Bielsk Podlaski, Brańsk, Ciechanowiec, Małkinię. Widziałem, szczególnie w drodze powrotnej, wzdłuż dróg setki, setki świeżych pni, po ściętych tuż przy ziemi ogromnych, pewno kilkusetletnich drzewach. Koszmar, przejaw niewyobrażalnej głupoty i szkodnictwa narodowego, a pewno i też chęci zbijania kabzy, bo drewno w cenie. Jeżdżąc po Polsce widzi się bardzo dużo krzyży przy drogach, śladów po śmiertelnych wypadkach, ale tylko niewiele jest ich przy, czy na drzewach. Ludzie giną tam, gdzie im się wydaje, że jest bezpiecznie, gdzie można pohulać, na przykład na drodze bez drzew przy poboczach. 

To szaleństwo trzeba powstrzymać zanim polityczni i samorządowi durnie wygolą i tak niezbyt ładną krajobrazowo Polskę na łyso. Przypomnę im na koniec, że ludzie się topią, i to wcale nie rzadko. Może więc trzeba wypompować wodę!? A przed tym uchwalić odowiednią ustawę. Ci którzy coś z tym szaleństwem mają wspólnego, a zajrzą na tę stronę -puknijcie się w czoło i powstrzymajcie te piły, które mordują ogromny kawał polskiego środowiska naturalnego.

Gości, którzy przeczytają ten wpis, a widzieli ślady tego szaleństwa proszę o podawanie informacji o nim. Będę je przekazywał dziennikarzom wysokonakładowych pism, którzy podjęli walkę z niszczycielami naszych drzew.