W związku z postawieniem zarzutów generałowi Wojciechowi Jaruzelskiemu o wprowadzenia stanu wojennego postanowiłem przypomnieć tutaj fragmenty mojego artykuły z „Gazety Wyborczej” pod tytułem „Sąd nad mniejszym złem”: „IPN chce postawić przed sądem członków Rady Państwa PRL, którzy podpisali dekrety wprowadzające stan wojenny. To samo zamierza zrobić z gen. Wojciechem Jaruzelskim i z innymi członkami Wojskowej Rady Ocalenia Narodowego -zapowiada Ewa Koj, prokurator z katowickiego IPN…. <
Argument prawny wysuwany przez IPN wobec członków Rady Państwa, którzy ogłosili dekret o wprowadzeniu stanu wojennego, jest groteskowy. Członkowie Rady Państwa mieli popełnić „zbrodnię komunistyczną” wskutek tego, że złamali komunistyczne prawo! Innymi słowy, gdyby do tego komunistycznego prawa się stosowali, to zbrodni by nie popełnili. Śmiechu byłoby to warte – gdyby tej karykatury nie zamierzano użyć do wszczęcia procesów politycznych, podyktowanych równie karykaturalnym pojmowaniem winy i odpowiedzialności za ostatnie kilkadziesiąt lat naszej historii. Czym była „Solidarność”? Była ruchem rewolucyjnym, narodowo-wyzwoleńczym, w którego logice mieściło się obalenie ówczesnego systemu, nawet jeśli przez długie miesiące tego nie deklarowano. Francuzi swoją rewolucję też zaczęli od poprawiania monarchii. „Solidarność” szła drogą swego rewolucyjnego przeznaczenia konsekwentnie – od fazy związkowej, przez samorządową, do fazy politycznej, która narastała szybko pod koniec 1981 r.„Solidarność” nie była rewolucją „samoograniczającą się”, lecz „samoograniczaną” – powstrzymywaną przez świadomą niebezpieczeństwa część działaczy i doradców z Lechem Wałęsą na czele. Ale u progu stanu wojennego ten hamulec niemal przestał działać. Staliśmy w obliczu decydującej konfrontacji rewolucji z ustrojem. Stan wojenny był uderzeniem wyprzedzającym tę konfrontację.
By rzetelnie ocenić jego wprowadzenie, i tych, co to zrobili, trzeba odpowiedzieć na pytanie: czy możemy odrzucić hipotezę, że ta konfrontacja byłaby konfrontacją nie tylko z ustrojem i jego krajowymi zarządcami, lecz także z imperium? Inaczej mówiąc, czy można odrzucić hipotezę, że, aby obalić ustrój, trzeba by najpierw – jak mówił Karol Modzelewski – „wygrać szybką wojnę manewrową ze Związkiem Radzieckim”. Oczywiście, taką wojnę musieliśmy przegrać.
Otóż żaden trzeźwo rozumujący sędzia tej hipotezy odrzucić nie może. A zatem nie może również odrzucić hipotezy, że stan wojenny był uprzedzeniem kontrataku imperium – wyborem mniejszego zła po to, by uniknąć zła większego. Historia dowodzi, że najgorszy los spotykał te prowincje imperiów, w których niepokoje tłumiły nie siły wewnętrzne, lecz armia suwerena.
Dlaczego nie można odrzucić hipotezy o nieuchronności inwazji Paktu Warszawskiego? Po pierwsze dlatego, że Polska była największą i najważniejszą prowincją imperium w Europie Środkowej. Przez Polskę biegła najkrótsza droga łącząca ZSSR z Armią Czerwoną w NRD – wschodnie Niemcy były zaś ryglem zamykającym jałtański układ na naszym kontynencie. Nie bez powodu za moment upadku komunizmu uważa się rozwalenie muru berlińskiego, a nie polski Okrągły Stół.
Po drugie, każda rewolta w prowincjach domeny sowieckiej, jeśli dochodziła do momentu uznanego na Kremlu za krytyczny, była tłumiona przez interwencje. Po trzecie, zaledwie rok wcześniej ZSSR połknął Afganistan, co świadczyło o tym, że ekipa Breżniewa nastawiona była – i to bardzo mocno – na zdobywanie, a nie na oddawanie. Kreml jeszcze nie zdążył poczuć, że Afganistan uwiązł mu kością w gardle. Po czwarte, Europa była psychologicznie rozbrojona. Każde zmarszczenie brwi przez Breżniewa wzmagało na Zachodzie okrzyk: „Lepiej być czerwonym niż martwym”. Polska zostałaby więc samotna.Pytam, czy w takim stanie rzeczy ekipa Breżniewa dopuściłaby do upadku systemu w Polsce z ryzykiem, graniczącym z pewnością, że bardzo szybko w ślad za tym zacznie się zawalać jej imperialne panowanie w Europie Środkowej? To, że na razie nie znaleziono dokumentu mówiącego czarno na białym, iż ZSSR zamierzał wkroczyć do Polski, niczego nie rozstrzyga. Najważniejsze decyzje w polityce bardzo często podejmuje się bez dokumentów.
Nie twierdzę – choć osobiście jestem tego pewien – że interwencja była nieuchronna. Twierdzę tylko, że w osądzaniu stanu wojennego (czym innym są przestępstwa popełnione podczas jego trwania, np. w kopalni Wujek) tej hipotezy nie wolno odrzucić, bo inaczej osądzanie musi zamienić się w lincz. Jeżeli zaś tej hipotezy nie wolno odrzucić, to musi być ona przyjęta na korzyść autorów stanu wojennego – i to nie jako okoliczność łagodząca, lecz okoliczność mogąca uzasadniać 13 grudnia. Jeżeli bowiem interwencja nie była pewna, ale nie była też wykluczona, to równie dobrze gen. Jaruzelski i WRON mogą być przestępcami narodowymi, którzy uratowali komunizm w Polsce na dziewięć lat, jak i dobroczyńcami, którzy uratowali naród od rozjechania go sowieckim walcem.
Jeśli Temida w osądzaniu stanu wojennego będzie miała oczy szczelnie zasłonięte, to albo bezradnie rozłoży ręce, albo będzie musiała uniewinnić oskarżonych, uwzględniając wszelkie wątpliwości na ich korzyść.
Najlepiej byłoby, gdyby jedynym sędzią decyzji o stanie wojennym – a także o tym, czym była PRL – została historia. To na pewno będzie bardzo długi proces, bez jednoznacznego wyroku”.
(Gazeta Wyborcza maj 2005 r.)