Jestem z Układu

Środa 22.03.2006 r. Powrót Mysiej.

środa, 22 marca 2006

Pani Kruk, główny cenzor z legitymacją PiS w kieszeni – jak to zaczyna być widoczne – przystąpiła do „naprawiania mediów”, do nadawania im prawidłowej obiektywności. Dostało się Polsatowi za kpinę Kazimiery Szczuki ze stylu mówienia Magdy Buczek z Radia Maryja. Powtarza się, że kpiła ona z osoby niepełnosprawnej. Otóż przypadkiem oglądałem ten program i, nie wiedząc kim jest Magda Buczek, przez myśl mi nie przemknęło, że Szczuka mówi o niepełnosprawnej, że mówiąc to wie o nieszczęściu tej osoby. Kpiła z głosu i stylu, a nie z kalectwa. Oskarżanie ją o to jest kłamstwem mającym na celu zwiększenie ciężaru „przestępstwa” Szczuki i jej „paskudności”. Ale nawet, gdyby Szczuka wiedziała o kim mówi, to od karania za coś takiego jest sąd, a nie partyjny organ, jakim jest KRRiT z partyjną działaczką na jej czele.

Dostało się też Radiu TOK – FM, za taki oto dialog redaktora ze słuchaczem:

„Redaktor: Dobrze, a pan jest osobą wierzącą?

Słuchacz: Tak.

Redaktor: I zachowuje pan naukę Kościoła, nie sprzeciwia się pan?

Słuchacz: To znaczy wie pan, nie wiem, o jakie kwestie panu chodzi?

Redaktor: Chodzi mi o sytuacje takie: zero seksu przed ślubem, a po ślubie tylko seks dla prokreacji?

Słuchacz: To znaczy, z tego, co wiem, Kościół nie głosi tylko seksu dla prokreacji, ale z tego, co słyszę, jest pan niedouczony…

Redaktor: No jestem, dobrze. A przed ślubem jakiś seks pan uprawiał?

Słuchacz: Nie.

Redaktor: Aha. Czyli tylko po ślubie, tak?

Słuchacz: Tak.

Redaktor: Aha, … hm… A jest pan żonaty?

Słuchacz: Tak.

Redaktor: Brawo, hm. Powiem szczerze, że jakoś tak nie chce mi się wierzyć, ale to dlatego, że jestem niedouczony. No właśnie. Ale dziękujemy, dobranoc”.

Pani Kruk dopatrzyła się tu odniesienia „w sposób lekceważący do nauki Kościoła oraz osób, które stanęły w jej obronie”.

Trzeba mieć wyczulenie cenzora z czasów PRL i to nie z tych lepszych, żeby czegoś takiego w tym całkiem niewinnym dialogu się dopatrzeć i to w takim nasileniu, by upominać stację. A gdyby nawet redaktor odnosił się lekceważąco do nauki Kościoła, i do osób, które stanęły w jej obronie? To ma być penalizowane i pani Kruk ma wydawać wyroki, co jest lekceważeniem, a co nie jest, i nawet osoba ma podlegać ochronie cenzury KRRiT? A jakie ona ma kwalifikacje, żeby być sędzią cudzych słów i intencji? Jak kogoś coś uraża, i może być przekroczeniem prawa, to ma drogę sądową. A w ogóle to marna byłaby nauka, gdyby ostać mogła się tylko pod groźbą napomnień i kar. Kondycja polskiego katolicyzmu nie jest tak kiepska, żeby trzeba ją podpierać cenzurą. Jak się ludziom zacznie zamykać usta w taki sposób, jak zaczęła szefowa KRRiT, z pewnościa na polecenie władz swej partii, to wiara na tym tylko straci, bo będzie odbierana, jako otoczona  pieczątkami cenzury. A to bardzo odpycha.

Mówię poważnie, te działania to wskrzeszanie widma słynnej ulicy Mysiej. Dla młodszych informacja – tam mieścił się Główny Urząd Cenzury. Groźne choroby zaczynają się pozornie niewinnie. Jeśli ta Dama z PiS nie napotka sprzeciwu, to nie minie wiele czasu, gdy poczujemy, jak na gębę nakłada nam się kaganiec. Oczywiście nie ten z czasów PRL, ale kto powiedział, że tylko komuniści mają apetyt na cenzurę? Mają go ewidentnie budowniczy IV RP, to z nich wychodzi co raz. Byłoby czymś fatalnym, gdyby upominani i karani ugięli się, potrzebny jest w tej sprawie zdecydowany sprzeciw,także obywatelski. Jeśli się pozwoli temu krukowi cenzury rozwinąć skrzydła, to nie minie także wiele czasu, gdy media publiczne za prezesury Kwiatkowskiego będą uchodziły za oazę wolności słowa i pluralizmu. 

Sobota 18.03.2006 r. Nie wierzę Kaczyńskiemu.

sobota, 18 marca 2006

Nie wierzę w to, że Kaczyński chce wcześniejszych wyborów. Zapowiadając wniosek o samorozwiąznie parlamentu musiał wiedzieć, że najprawdopodobniej ten wniosek zostanie odrzucony. On to odrzucenie jeszcze uprawdopodobnił opowiadając się za wyborami tuż przed wizytą Papieża. Moim zdaniem Kaczyński gra na odrzucenie wniosku PiS. Będzie mógł wtedy powiedziec, że to Platforma postawiła go w sytuacji przymusowej, że swoim sprzeciwem wobec wcześniejszych wyborów zamknęła drogę do „najlepszego rozwiązania dla Polski”. I on biedny, w tej przymusowej sytuacji nie ma innego wyjścia – dla dobra Polski oczywiście – jak wybranie mniejszego zła, zawarcie koalicji rządowej z Samoobroną i LPR. To nie on lecz PO będzie więc winna, że Lepper znalazł się w ławach rządowych i być może w roli wicepremiera. I niech teraz Tusk nie wygaduje, jak to szef PiS do szefa Samoobrony się upodobnił. Warto też dodać, że na gruncie walki propagandowej z Platformą sprawę Kaczyńskiemu skomplikował SLD zapowiadając głosowanie za samorozwiązaniem. Odpadł w ten sposób argument, że oto PO znowu, razem z tymi KKP-owcami i PZRP-owcami knuje przeciw Polsce. Tym razem bowiem „KKP” ramię w ramię z PiS.  

Jeżeli, co być może należałoby sobie życzyć, PO znienacka poparłaby wniosek o samorozwiązanie, to sądzę, że lider PiS będzie miał bardzo, ale to bardzo nerwowe miesiące. Bo ogromna władza, jaką posiadł zostanie, wbrew jego życzeniu, jak przypuszczam, wystawiona na wyborczą licytację i różnie może się potoczyć.

Jest oczywiście test na szczerość zapowiedzi Kaczyńskiego, a mianowicie podanie się do dymisji rządu Kazimierza Marcinkiewicza, jeżeli wniosek Prawa i Sprawiedliwości o samorozwiązanie zostanie odrzucony. Wtedy bedzie można powiedzeć, że Lider PiS nie blefował z wcześniejszymi wyborami, a ci którzy tak sądzili, również i ja, się mylili.

Piątek 17.3.2006 r. Kaczyński o Helenie Łuczywo.

piątek, 17 marca 2006

Szesnastego marca w „Radio Maryja” Jarosław Kaczyński tak oto wyraził się o Helenie Łuczywo „- Pani Łuczywo pisze, że Donald Tusk w końcu powiedział to, co powinien powiedzieć – cytował Kaczyński. – Nasza diagnoza została potwierdzona: mamy do czynienia z szybko budowanym sojuszem sił lewicowych, znów siły wywodzące się z Komunistycznej Partii Polski, bo takie reprezentuje pani Łuczywo, są na pierwszej linii. To one znów dyrygują, tym razem PO”.

Jest to wypowiedź, która na tle faktów wygląda, jak słowa z domu obłąkanych. Helena istotnie jest córką działacza Komunistycznej Partii Polski. I na tym kończy się prawda o związkach Heleny Łuczywo z KPP. Wszystko co powiedział Kaczyński jest łajdactwem. Helena Łuczywo to jedna z najważniejszych, najbardziej aktywnych, najskuteczniejszych i najbardziej twórczych postaci opozycji antypeerelowskiej drugiej połowy lat sześćdziesiątych, siedemdziesiątych i osiemdziesiątych. W porównaniu z jej dokonaniami Jarosław Kaczyński nie sięga jej pięt. Dziełem Heleny Łuczywo był „Robotnik”, jedyne pismo opozycji lat 70-tych skierowane do robotników, podręcznik niezależnej działalności związkowej. Jej dziełem była „Agencja Solidarności” działająca przy MKZ Mazowsze i biuletyn, słynny AS, bezcenne dziś źródło wiedzy o 16 miesiącach „Solidarności”. Jej dziełem był podziemny „Tygodnik Mazowsze”, najbardziej wpływowe pismo podziemia lat 80-tych. Wreszcie, w niemałym stopniu jej dziełem jest „Gazeta Wyborcza”. Oczywiście robiły to wszystko zespoły wspaniałych ludzi, ale skrzykiwane przez nią, kierowane przez nią.  I taki oto „szarak” opozycji z tamtych lat, jakim był Jarosław Kaczyński, o którym niewiele było słychać opowiada brednie, że Ona reprezentuje siły wywodzące się z KPP!! I co więcej, że siły te stoją także za Platformą? To straszne, że faktycznym władcą Polski jest polityk o myślach tak głęboko upośledzonych, pełnych zwidów i KKP-owskich duchów, bo to są dziś jedyne siły tamtej partii. Najlepiej szukać je w Dzień Zaduszny. Narodzie do czego dopuściłeś, co Cię napadło, że oddałeś kraj i swój los w ręce takiego człowieka?

Czwartek 16.3.200 r. Baśń ekonomicznych idiotów.

czwartek, 16 marca 2006

W ostatnich atakach poselskich na Balcerowicza, a także w niektórych postach pod artykułami na ten temat w „Gazecie Wyborczej” pojawia się stary zarzut o tym, że przyjęcie sztywnego kursu dolara w roku 1990 spowodowało wydrenowanie z Polski ogromnych ilości dewiz. Przytacza się nawet kwotę 200 miliardów dolarów. Jest to niewyobrażalna bzdura i jednocześnie świadectwo całkowitej ignorancji, zadufanego nieuctwa, wszystkich, którzy w tę bzdurę wierzą i ją powtarzają. Dotyczy to między innymi posła Samoobrony Maksymiuka, który w TVN 24 opowiadał, jak to przywożono do Polski milion dolarów, a wywożono cztery itd.

W tych opowieściach byłoby jądro racjonalne, gdyby w roku 1990, kiedy ustalono sztywny kurs dolara w wysokości 9500 zł, panowała powszechna wiara, że ten kurs da się utrzymać, czyli, że tzw. „Plan Balcerowicza” się powiedzie. Otóż panowała wtedy powszechna nieufność, wręcz przekonanie, że rząd poszedł kursem szaleńczym, i że to wszystko się nie uda. Takie przekonanie panowało wśród większości dyrektorów polskich firm, którzy zamiast spłacić w roku 1989 długi bardzo tanim, inflacyjnym pieniądzem zwlekali, aż wpadli pod stabilizacyjną, wysoką stopę procentową i sami rozwalili firmy. W to samo wierzył znany Pan Grobelny sądząc, że weźmie od ludzi pieniądze, kupi za nie dolary po 9500 zl, potem złoty się załamie, powiedzmy spadnie do 15000 tysięcy, albo i bardziej, on sprzeda dolary, zapłaci ludziom wysokie procenty i jeszcze zarobi. I się grobnął, bo złoty wytrzymał. To co dla Grobelnego było nadzieją, dla inwestorów i spekulantów zachodnich było ostrzeżeniem, żeby od Polski trzymać się, jak najdalej. Bo w razie załamania złotego mogliby wywieźć z Polski dużo mniej niż włożyli, albo w ogóle niczego nie wywieźć, jeżeli rząd zawiesił by wymienialność złotego, co jest normalne w takich wypadkach. I trzymali się z daleka, jeszcze kilka lat. W bilansie płatniczym Polski w latach 1990 – 1991 i w dalszych też, nie ma śladu ani wielkiego napływu krótkookresowego kapitału spekulacyjnego, ani śledu jego masowej ucieczki. Nie mógł być niedostrzeżony, bo przepływy – sprzedaż dolarów, lokaty w bankach, a potem ich odkupienie – musiało być wykazane w bilansach i sprawozadaniach banków. Ponadto gdyby z Polski odpłynęło nie 200 miliardów dolarów, ale gdyby tylko chciało odpłynąć choćby 20 miliardów, a może nawet 10 miliardów, to przeżylibyśmy krach walutowy, Argentynę nad Wisłą. Nie mieliśmy tylu rezerw walutowych żeby taki odpływ sfinansować. Byłoby spektakularne, widowiskowe załamanie Planu Balcerowicza, a dla narodu bolesne doświadczenie prawdziwej klęski, a nie tej o której się gada od kilkunastu lat. Jak ktoś chce robić z siebie ekonomicznego idiotę, to najlepszym sposobem jest powtarzanie tej bzdury o drenażu Polski.       

Czwartek 9.3.2006 r. Sukcesorzy Moczara

czwartek, 9 marca 2006

Pod zapisem z niedzieli (5.3) jest komentarz rugający mnie, za uwagi na temat tekstu IPN-owskiego historyka Gontarczyka dotyczącego marca 1968 roku. Gontarczyk dostał taką ocenę na jaką zasłużył. Mogę wycofać sie ze stwierdzenia, ze jest „pojętnym i chętnym uczniem faszyzokomunistycznej zgrai”, ale to wszystko. Pozostaje faktem, że w sposób warsztatowo niedopuszczalny, najprawdopodobnie, ze z góry powziętą tezą, formuuje on dokładnie takie opinie na temat kontestujących studentów na Uniwersytecie Warszawskim, jakie głosiła propaganda faszyzującej frakcji w PZPR. Twierdzenia, że byliśmy świadomym narzędziem frakcji rewizjonistycznej, czy grupy Puławskiej, czytałem w celi co raz to, jak tylko przynieśli nam „Trybunę Ludu”. I także to, że o nic innego nam nie chodziło, o żadne tam wzniosłe cele; wolność czy niepodległość, jak tylko o to, żeby Roman Zambrowski powrócił do Biura Politycznego. I to samo czytam u Gontarczyka. Uczniem Moczara może on nie jest, ale nurt myślowy, formacja intelektualna jest ta sama, oczywiście w innym czasie i w innych kontekstach. Moczar umarł, moczarowcy przeminęli, ale ich schematy myślowe przetrwały i znalazły sukcesorów w postaci części polskiej prawicy, której dawny „Miecio” patronuje, choćby się go nie wiem jak wyrzekali.           
    

Środa 8.3.2006 r. Zosia, dziadek i jednorożec.

czwartek, 9 marca 2006

Od soboty pielęgnujemy naszą pierworodną wnuczkę Zosię, lat siedem i pół, która się rozchorowała. Dzisiaj jest już lepiej. Mam pisarski zastój, pióro przystawione do kartki natychmiast więdnie. To jest normalne po okresach intensywniejszego pisania, znam to od dawna, ale im jestem starszy tym bardziej takie przestoje budzą mój niepokój, wszak wiek ma swe prawa. Ja mu je przyznaję, robię co mogę, żeby zaczął je egzekwować jak najpóźniej, ale wiem, że w tych wysiłkach ostatecznie przegram. Obecność Zosi pisaniu nie sprzyja, bo w każdej chwili może znaleźć się tu przy moim lewym ramieniu nasza „Gwiazdeczka”, jak ją nazywamy i zadać słodkim głosikiem pytanko; „Pobawisz się ze mną dziadku?”. I nie będzie rady. Czekam mimowoli na to pytanie koło mojego lewego ucha, tak jak ten gość na rzucenie przez sąsiada z góry drugiego buta na podłogę, by móc usnąć. No i właśnie mam co zapowiadałem – „Jednorożec, jednorożec!!” brzmi mi koło tegoż ucha, czyli zabawę w jednorożca czas zacząć, a ja dalibóg nie wiem na czym ona ma polegać, poza tym, że jednorożcem będzie napewno Zosia. Ale wolę te zabawy, niż dom 60-latków bez wnucząt.

Oczywiście jednorożcem była Zosia, a ja dyrektorem ZOO, który zamartwiał się, że mu ZOO zbankrutuje z braku nowych zwierząc i ubytku gości. Aż na spacerze w lesie zobaczył bielutkiego konia, któremu z czoła wyrastał prosty spiczasty róg. W podręcznikach zoologii go nie było, za to w zbiorach legend bardzo dużo. I zaczęlo się łapanie tego jednorożca z pomocą leśniczego, którym też byłem, zresztą nie pierwszy raz. Po wielu porażkach schwytano wreszcie legendę i umieszczono w pięknym pawilonie, wykutym w skale z dużym wybiegiem i na tym zabawę musieliśmy przerwać, żeby chora Zosia się za bardzo nie zmęczyła, bo nakazał to tata Andrzej, lekarz. Ale napewno będzie ciąg dalszy. Za każdym razem kiedy „Gwiazdeczka” do nas przybywa pierwszym zdaniem jest „dziadku wymyśliłam nową zabawę”.

  

Niedziela 5.3.2006 r. Gontarczyk o Marcu.

niedziela, 5 marca 2006

W „Gazecie Wyborczej” jest rozmowa z Karolem Modzelewskim o tekście Piotra Gontarczyka komentującym notatkę SB-ka z relacji Maleszki o spotkaniu Jacka Kuronia z działaczami NZS w Krakowie w latach 70-tych. Czytałem notatkę i tekst Gontarczyka. Jestem więźniem 68 roku, zaliczonym przez SB do jądra tzw. „komandosów”. Uważam tekst Gontarczyka za warsztatowo skandaliczny, który go kasuje jako historyka – naukowca. Tekst tego SB-ka jest bełkotem napisanem przez człowieka, który ma problemy z językiem polskim i nasycony jest propoagandą tamtego czasu. I to ma być perła prawdziwości?! To opowieść z opowieści. Kuroń mówił emocjonalnie, ale mówił jasno, precyzyjnie. Tylko bardzo chcąc zdyskredytować ten ruch kontestacji studenckiej w latach 60-tych na UW można potraktować tę relację SB-cką jako dowód, że byliśmy częścią jakiejś frakcyjnej gry. Gontarczyk powtarza najbardziej jadowite, haniebne, fałszywe tezy propagandy takich „rycerzy nocy” tamtego czasu jak Kur, Kąkol, Gontarz, Osiadacz i inni. Wtedy nie było żadnej frakcyjnej walki między moczarowcami, a takimi ludźmi jak Roman Zambrowski. Wtedy moczarowcy dożynali resztki puławian i faktycznie godzili w Gomułkę. A nas to gówno obchodziło. Bezpieka bardzo chciała dowieść, że były związki studentów z byłymi Puławianami. Nawet „dowody” podrzucali w czasie rewizji, jak u mnie, co jest na tej stronie w cześci poświęconej teczkom SB na mój temat. Nie było żadnych powiązań. Myśmy chcieli wtedy demokracji socjalistycznej, a nie takich czy innych rozstrzygnięć w partii. Tak socjalistycznej, bo jeszcze nie dojrzeliśmy do odrzucenia całkowitego tej ideologii. Więzienia i pały 68 roku nam ją wyperswadowały. Gontarczyk jest zdolnym i chętnym uczniem Moczara i całej faszyzokomunistycznej zgrai. Gratulacje IPN-owi takiego wiceszefa.  

Czwartek 2.3.2006 r. Biedny, katowany przez media szef PiS.

czwartek, 2 marca 2006

    Słyszę ostatnio, jak to strasznie traktowany był przez media Jarosław Kaczyński i jego brat, już od początku lat 90-tych i jakie to cięzkie urazy psychiczne na nim pozostawiło. I jak te straszne urazy wpływają dziś na jego zachowanie, na to, że każdego kto w czymkolwiek się nim nie zgadza uważa za swojego wroga. To są bzdury powtarzane bezmyślnie przez niektórych komentatorów. Po pierwsze stosunek mediów do Kaczyńskich był zróżnicowany. Na ogół przychylny, a czasami nawet bardzo pozytywny do Lecha i rzeczywiście krytyczny dla Jarosława. Ale on na taki stosunek mediów za każdym razem zasługiwał. Przecież za co się wziął, to najpierw coś zrobił, a w chwilę potem to rozwalał. Prezydenturę Wałęsy, rząd Olszewskiego, który dziś tak wychwala, własną partię, AWS. Za nim jak cień szedł  zamęt, konflikt, awantura, podejrzenia, obsesje. To jest polityk chaosu i media wystawiały mu to na co zasługiwał. Nie było żadnej niesprawiedliwości, nie ma żadnej podstawy do użalania się nad nim i do usprawiedliwiania tego co robi dziś jego „trudnym dzieciństwem politycznym”. Robi to co ma w genach, zamieszanie i dostaje to co zawsze za to dostawał – niechęć coraz to innego środowiska. Mediów też oczywiście i ludzi, coraz częściej tych, ktorzy jeszcze niedawno bili mu brawo.   

Drodzy Goście,

parę słów wyjaśnienia. W części Radio Wolna Europa nie ma jeszcze audycji, bo mój mistrz od tej strony Bartek, jest zajęty załatwianiem pracy w Irlandii, ale szybko nadrobimy tę zaległość. Podobnie jak dodanie do archiwum teczek SB teczki z dokumentacją paszportową. Jest tam kilka ciekawych dokumentów i ślad tego, jak dzięki generałom Jaruzelskiemu i Kiszczakowi dostałem paszport na wyjazd z chorą córką do Berlina i dalej. Myślę, że to będzie gratka dla moich antyfanów pewnych, że byłem agentem bezpieki.         

 

Piątek 24.2.2006 rok. Nowości na stronie.

piątek, 24 lutego 2006

Jak państwo zauważyliście strona się trochę zmieniła. Wraz z moim znakomitym ekspertem od tej problematyki Bartkiem Rutkowskim (http://robakdesign.com/),którego wyobraźnię, kwalifikacje i rzetelność polecam wszystkim chcącym zrobić własną stronę, więc dodaliśmy do strony „Blog-Aktualności”, gdzie znajdziecie Państwo informacje o nowościach na stronie, a także różne zapiski z życia prywatnego Kuczyńskich, i również krótkie opinie i komentarze o sprawach publicznych. Dodaliśmy także półeczkę „Radio Wolna Europa”, na której już wkrótce znajdą się teksty moich wolnoeuropejskich audycji. Niebawem też zostanie zapełniona zbyt długo już pusta półeczka poświęcona Księdze Dziesięciolecia Polski Niepodległej 1989- 1999. Mamy też inne jeszcze pomysły, ale trzymamy je pod kluczem, żeby były niespodzianką. Zachęcam więc do zerkania od czasu do czasu na tę stronę. Pozdrawiam.

Czwartek 23.2.2006 rok. Ranek u Kuczyńskich

czwartek, 23 lutego 2006

Halina wstała dziś o piątej rano, bo zawsze przed podróżą źle śpi i budzi się dużo przed czasem, także wtedy kiedy ma nastawiony budzik. Ja zachowuję się dokładnie tak samo, więc albo to jest normalne dla wszystkich, albo jest to jeszcze jeden dowód, że po ponad czterdziestu latach wspólnego marszu, bo od roku 1963, ten długi czas zrobił z nas „parę sjamską” zrośniętą wieloma wspólnymi sposobami reagowania i myślenia. Czas to cement. Kiedy dochodziła siódma przyniosła mi kawę, od kilkudziesięciu lat zaczynamy dzień od wspólnego picia kawy w łóżku. Robimy ją na zmianę, kto kogo przetrzyma, udając, że jeszcze śpi. Ostatnio ja wygrywam. Kiedy kawa zbliżała się do mojego nocnego stolika zadałem stereotypowe pytanie, czy chrapałem w nocy? Odpowiedź była optymistyczna, chrapałem cichutko, choć łyknąłem przed snem setkę rumu. Zwykle pijam go z herbatą, ale herbata musi być słodka, żeby była dobra z rumem, a ja udaję, że się odchudzam. Przed dziennikiem radiowej Jedynki, jak co rano wysłuchaliśmy opowieści o pogodzie i okolicach Pana Andrzeja Zalewskiego, którego bardzo lubimy, moja żona bardziej, i dowiedzieliśmy się, że zima będzie trwała 40 dni. Potem trochę za bardzo mdło i za bardzo grzecznie gadał Tusk. O wpół do ósmej przełączyliśmy, jak  zwykle na TOK – FM. I oczywiście nakarmiliśmy nasz inwentarz, to znaczy kota w domu, a sikorki, bażanta, kosy, drozdy i inną ptaszarnię za oknem. Potem ruszyliśmy do Grand Hotelu, gdzie czekał Fancuz od hodowli bydła mięsnego, chcący sprzedać nam, to znaczy Polsce, a nie Kuczyńskim piękne mięsne krowy na befsztyki. I tak się zaczął dzień na Bernardyńskiej Kuczyńskich.