Jak odwołano rząd Olszewskiego
sobota, 2 czerwca 2012Rozmowa Piotra Rachtana ze mną, chyba w 15 -lecie odwołania tego rządu.
Piotr Rachtan: Noc teczek — finał, nie początek
2012-06-02. O rządzie Jana Olszewskiego, Tadeuszu Mazowieckim, Jarosławie Kaczyńskim i Lechu Wałęsie mówi Waldemar Kuczyński, ekonomista, doradca „Solidarności”, były minister przekształceń własnościowych, założyciel Unii Demokratycznej.
Mitem założycielskim IV RP jest upadek rządu Jana Olszewskiego spowodowany „nocą długich teczek”, tak ładnie pokazaną w filmie Jacka Kurskiego „Nocna zmiana”. Jednak do przesilenia doprowadziło wtedy wiele innych przyczyn, których źródeł trzeba pewnie szukać wcześniej. Cofnijmy się do wyników wyborów w 1991 roku. Dlaczego Unia Demokratyczna nie podjęła się wtedy sformowania rządu? Była przecież najsilniejszą partią w Sejmie.
Partii w Sejmie było wtedy 19 w większości niechętnych Unii. Ponadto prezydent, Lech Wałęsa chciał – podobnie jak Kongres Liberalno-Demokratyczny – żeby rządem kierował nadal Jan Krzysztof Bielecki, który gwarantował kontynuację. Wałęsa kombinował, żeby to zrobić. Sądzę, że dlatego zaproponował Geremkowi tworzenie rządu. Uważał, że mu się to nie uda, ale wtedy Unia poprze Bieleckiego i sama wejdzie do jego rządu. Dziwiło mnie, jak się do tego zabrał. Pamiętam arytmetykę sejmową z której wynikało, że Geremek – jeśli miał jakąkolwiek szansę utworzyć rząd – to od centrum w prawo. A on wziął, jako głównego pomocnika do tworzenia rządu Jacka Kuronia, na którego prawica bardzo źle reagowała i mógł tylko Geremkowi zaszkodzić w tworzeniu rządu centroprawicowego.
Unia Demokratyczna miała wtedy największy klub z 62 posłami. SLD miało 60, PSL i Akcja Katolicka – po 50.
Szansę miała tylko koalicja centroprawicowa. Bronek wziął Jacka – i akcja się nie udała. Więc zrezygnował i wtedy do akcji wkroczył Jarosław Kaczyński. Udało mu się stworzyć większość parlamentarną, ale potrzebował kogoś znacznego na premiera. Jedyną osobą dla nich był Jan Olszewski, ale nie chciał być premierem, zapierał się i bronił rękami i nogami. Trwało to jakiś czas – wreszcie Olszewski pękł. Wywołało to entuzjazm, wiadomość przyniósł chyba Zdzisław Najder, a może sam Kaczyński, już nie pamiętam. Zaczęło się wtedy tworzenie rządu Olszewskiego, które omal nie skończyła się klapą, gdy poszło o osobę Leszka Balcerowicza, o to, czy ma zostać. Olszewski podał się do dymisji, ale większość sejmowa sklecona przez Kaczora jej nie przyjęła.
A co z Unią Demokratyczną?
Unia była gotowa wejść do rządu Olszewskiego, w każdym razie jej część związana z Tadeuszem Mazowieckim. Natomiast Geremek i jego stronnicy byli przeciwni. Na nic im by się ten opór zdał, gdyby nie kręcenia Olszewskiego, który do rządu chciał dopuścić nie tyle polityków Unii Demokratycznej, ile osoby z nią związane, określane mianem ekspertów. W zamian liczył na głosy klubu UD. To wszystko działo się tuż przed Wigilią. Mazowiecki poszedł na rozmowy z Olszewskim, a prezydium Unii czekało na wyniki w przekonaniu, że po dogadaniu się wróci z Olszewskim. Wrócił sam mówiąc, że koncepcja Olszewskiego jest nie do przyjęcia. I w ten sposób nie powstał rząd z Unią Demokratyczną.
A jakich ekspertów wymyślił wtedy Olszewski?
O ile pamiętam, nie było mowy o nazwiskach, tylko o zasadzie. Olszewski mówił Mazowieckiemu, że chciałby utworzyć rząd autorski, co w tamtych realiach było mrzonką. Wtedy też zdecydowanym przeciwnikiem dołączania Unii do rządu był Jarosław Kaczyński. I co się dzieje? Olszewski dostaje misję tworzenia rządu z jego poręki, po czym zaraz lekceważy go, mianując szefem Urzędu Rady Ministrów Wojciecha Włodarczyka, a nie Lecha Kaczyńskiego.
Lech Kaczyński miał chyba objąć Ministerstwo Obrony Narodowej, zaś na stanowisko szefa URM miał pójść Sławomir Siwek, który podobno oglądał nawet parę razy „swój” przyszły gabinet?
Bardzo możliwe. Tak czy owak Kaczyński słusznie zobaczył w tym próbę usamodzielnienia się Olszewskiego o niego. Od tego momentu zmienił zdanie, uważając, że do rządu powinna wejść Unia Demokratyczna. Wejście UD do koalicji przywróciłoby mu możliwość rozgrywania partnerów koalicji i pośrednio kontrolowania Olszewskiego. Premier nie mógłby być zanadto samodzielny. 23 grudnia powstał w końcu rząd bez Unii i zapadła na parę miesięcy cisza. Ale panowało przekonanie, że Olszewski będzie musiał w końcu wykonać gest wobec Mazowieckiego. I to się stało w marcu 1992 roku.
Ważne jest by pamiętać, że rząd Olszewskiego został narzucony prezydentowi Wałęsie. Wałęsa od początku był mu wrogi i, po prostu, bał się go. Czuł słusznie, że rząd Olszewskiego ma być narzędziem wojny Kaczyńskich z nim. O żadnej IV RP nie było wtedy mowy. A więc w założeniach tego rządu tkwił konflikt z prezydentem, który trwał do końca. Cisza na linii rząd UD trwała do odrzucenia przez Sejm założeń polityki społeczno-ekonomicznej. Olszewski uznał widać wtedy, że stoi na ruchomym piasku i wykonał ruch w kierunku Mazowieckiego. Zaproponował poszerzenie koalicji i zasadniczą rekonstrukcję rządu. W Unii odżyła natychmiast opozycja przeciwko marszowi w tym kierunku, kierowana przez Bronisława Geremka i Jacka Kuronia, do której należał wtedy także, terminujący jeszcze u Geremka Jan Maria Rokita. Ledwo się zaczęły konsultacje, a Olszewski zapał do koalicji z Unią stracił mimo nalegania Jarosława Kaczyńskiego. Jednocześnie w Unii trwała zmowa przeciwników tych rokowań. Robili wszystko, by je storpedować. I prawdopodobnie były równolegle kontakty z Wałęsą, nawiązane wiedzy Mazowieckiego, nie wykluczam też, że z PSL-em, mające na celu stworzenie alternatywy dla rządu Olszewskiego. W kwietniu rozmowy o koalicji z Janem Olszewskim skończyły się niczym,.
A czy jednak nie zaczęły się one trochę wcześniej, w styczniu?
Nie, one zaczęły się w marcu, jak mówiłem – po odrzuceniu założeń polityki społeczno-ekonomicznej. To było dziwne zjawisko. Najostrzej krytykowała założenia Unia, za ich antyrynkowe elementy, i za to atakowała ją większość partii. To było wtedy w modzie – najpierw przywalić Unii odpowiedzialnej za plan Balcerowicza, a potem rządowi, żeby było jasne, że jest się w opozycji.
Kiedy rozmowy się załamały, wewnętrzna opozycja UD była bardzo zadowolona i Wałęsa też był zadowolony. I wtedy zaczął kusić Mazowieckiego szansą na powtórne objęcie stanowiska premiera. Na tym tle doszło do kolejnego paroksyzmu wewnątrz unijnej wojny. Trwała ona wewnątrz UD, i wewnątrz tzw. małej koalicji. Bo podczas rozmów z Olszewskim doszło do zbliżenia Unii z liberałami i tak zwanym „Dużym Piwem”. Do kuszenia Wałęsy Mazowiecki odnosił się sceptycznie, choć zarazem miał na to wielką. Natomiast unijna opozycja wobec Tadeusza a i liberałowie też, na wizję ponownego premierostwa Mazowieckiego stanowczym oporem. I już wtedy pojawiła się koncepcja z Waldemarem Pawlakiem. Zapewne od jakiegoś czasu trwały rozmowy wałęsy z PSL-em. Nie wykluczam, że mogło się to odbywać z jakimś udziałem polityków z Unii Demokratycznej.
Ale nikt się chyba do tego się nie przyznawał?
Absolutnie nie.
Nie była to decyzja Mazowieckiego?
Przeciwnie.
No to kto mógł w tym uczestniczyć?
Nie wykluczam, że jakąś rolę odegrał Bronek Geremek, że była o tym mowa gdy leciał z prezydentem do Moskwy. Był przewodniczącym Komisji Spraw Zagranicznych w Sejmie. Wkrótce po tym, na początku mają pojawiła się nagle koncepcja powołania nowego premiera i padło nazwisko Waldemara Pawlaka. To było na zebraniu prezydium Unii Demokratycznej i doszło wtedy do ostrej dyskusji w związku z tym pomysłem.
Ponadto nie było też zdecydowania, że rząd Olszewskiego trzeba odwołać. Trwało to do połowy maja, do oskarżeń wysuniętych przez Jana Parysa, ministra obrony narodowej, że jacyś politycy próbują kupować sobie generałów. Ja wierzę w to, co mówił Parys, że Wałęsa tego próbował. I wówczas pojawiły się pogłoski, że z inicjatywy prezydenta padnie wniosek o odwołanie rządu. Mówiło się też, że wniosek podobny złoży SLD. Wtedy na posiedzeniu władz Unii Jan Lityński powiedział, że musimy to zrobić my. Bo jak Wałęsa wyjdzie z inicjatywą , to będziemy musieli go poprzeć, bo to był fatalny rząd. Ale z drugiej strony, jeżeli wniosek poprzemy to zrobią z nas wałęsowskich dworaków, na co byliśmy mocno uczuleni. Musimy więc złożyć wniosek wyprzedzający, choć nic nie w wskazuje, by odniósł sukces, będzie to więc raczej demonstracja. Problem agentów w ogóle nie był obecny w wewnątrz unijnych rozmowach na temat rządu. Były dwa powody, dla których chcieliśmy ustąpienia rządu Olszewskiego. Pierwszy, to bardzo krytyczna ocena jego polityki wewnętrznej. Drugi to zmasakrowanie wizerunku Polski na zewnątrz.
A agenci?
Wniosek Unii o votum nieufności, kiedy o nim decydowano, nie miał związku ze sprawą agentów. Słyszeliśmy, że rząd chce jakąś listę sporządzić, ale uchwała, z którą wyskoczył nagle Korwin-Mikke – na pewno uzgodniona z Antonim Macierewiczem – była zaskoczeniem. A kiedy doszły jeszcze absurdalne wieści, że na liście jest Grażyna Staniszewska i Jerzy Osiatyński, Mazowiecki, który ciągle miał wahania, czy rząd odwoływać wyzbył się resztek wątpliwości. Było jasne, że mamy do czynienia z rządem szalonym. Ale nadal byliśmy przekonani, że nasz wniosek nie uzyska poparcia. I nagle 1 czerwca Piotr Nowina-Konopka dostał wiadomość z PSL, że ludowcy proszą o pilne spotkanie na najwyższym szczeblu partyjnym. Mazowiecki był w Poznaniu. Piotr odpowiedział PSL-owi, że Tadeusza nie ma i że na spotkaniu może być on i ja. I oni się zgodzili na nieobecność przewodniczącego Unii, tak im zależało na czasie. Ale Mazowiecki natychmiast wrócił z Poznania. Spotkanie odbyło się następnego dnia w restauracji „Lers”, koło Arsenału. Początkowo przyszedł tylko Mikołaj Kozakiewicz, bo Pawlak zrezygnował dowiedziawszy się, że z naszej strony nie będzie „pierwszego”. Taki ambicjonalny tik. Ale doszedł dowiedziawszy się, że Mazowiecki jest obecny. Tuz przed rozmową zjawił się Jerzy Osiatyński, wprost z przyjęcia dla księcia Liege, by nam powiedzieć, że wie od Wachowskiego, o ugadaniu Pawlaka przez Wałęsę. I na tym spotkaniu dopięto sprawę. Ustaliliśmy, że jeżeli PSL zagłosuje przeciwko rządowi Olszewskiego – nie wstrzyma się, tylko stanie przeciw, z pełną dyscypliną klubu – i jeśli Wałęsa wysunie Pawlaka na premiera (nie my), to Unia Demokratyczna zagłosuje za powierzeniem mu misji tworzenia rządu. Bez rozstrzygania, czy do niego wejdzie, czy nie. I dopiero zawarcie tego kontraktu umożliwiło Wałęsie realne dogadanie się z Pawlakiem, i stworzyło możliwość przegłosowania unijnego wniosku o wotum nieufności dla rządu Olszewskiego. Olszewski w ostatniej chwili próbował się jeszcze ratować KPN-em, ale za późno, bo już zostało wystrzelone działo z listą Macierewicza, na której było nazwisko Leszka Moczulskiego.
Konfederaci, gdy pojawiła się pogłoska o Moczulskim, w kółko biegali do Macierewicza próbując czegoś się dowiedzieć o swoim wodzu.
Premier liczył, że KPN wejdzie do koalicji porzucając Moczulskiego, gdy inni działacze Konfederacji zobaczą jego papiery. I tu się przeliczył, bo stanęli murem za Moczulskim. Tak więc 4 czerwca to była medialna musztarda po obiedzie. Wszystko było gotowe zanim ruszyła kamera Jacka Kurskiego, by nagrać filmik „Nocna zmiana”.
A co na to Kaczyński? W rządzie miał swoich ludzi z Porozumienia Centrum lub związanych z jego środowiskiem.
Kaczyński ulokował Olszewskiego na fotelu premiera, ale jak ten przestał go słuchać zaczął pod szefem rządu kopać dołki. Uprawiał opozycyjne uczestniczenie w rządzie, był w koalicji głównym spiskowcem. I spiskował aż do momentu, gdy Unia Demokratyczna wyszła z wnioskiem o wotum nieufności. Wtedy znów zmienił stanowisko o 180 stopni i zwarł szeregi z obozem rządowym. Jeszcze po załamaniu rozmów Olszewskiego z Unią próbował wrócić do pomysłu, rzuconego wcześniej na próbę przez Mazowieckiego, by – zamiast zmieniać rząd – wymienić premiera. Mazowiecki zaproponował człowieka z ich obozu, mianowicie, nieżyjącego dziś, Jerzego Eysymontta. Niezłego ekonomistę, ale chyba bez wymiaru premierowskiego. I już wtedy Kaczyński nadstawił ucha. Ale powiedział – nie. Natomiast po załamaniu rozmów zasugerował powrót do tej koncepcji. Teraz Mazowiecki powiedział, że już jest za późno. Gdy stało się jasne, że sprawa rozstrzygnięta – Kaczyński postanowił wrócić do macierzy. Dlatego dzień 4 czerwca PC zaczął od różnych działań blokujących. Obserwowałem to z domy, widziałem, jak kolejne działania blokujące są przełamywane. Było jasne, że machina, która ma obalić rząd działa i że tego rządu już nie ma.
Jeszcze po drodze był incydent z odwołaniem Andrzeja Olechowskiego, ministra finansów.
Tego dobrze nie pamiętam, chyba sam się podał do dymisji. Rząd więc został obalony, ale wcześniej jeszcze zaczęły krążyć niepokojące pogłoski, że ci opętani ideologicznymi obsesjami politycy, działając w napięciu, mogą zrobić głupstwo, próbując rozwiązań siłowych. Na 2 tygodnie przed 4 czerwca zanotowałem w dzienniku, że podczas rozmowy z Mazowieckim, Wałęsę bardzo niepokoiły te pogłoski, także o zamknięcia go w Arłamowie i usunięciu z urzędu prezydenta. I wierzę w to, co mówił Donald Tusk o rozmowach w czasie próby tworzenia koalicji z liberałami pod koniec 1991 roku. Wszystkie stanowiska gospodarcze miały przypaść KLD w zamian za ich przyłączenie się do usunięcia Wałęsy, które byłoby oparta na ubeckich materiałach. Prezydent o nich wiedział i – niewykluczone – jakieś miał. Liberałowie wtedy się nie zgodzili. Teraz, pół roku później, Wałęsa był bardzo zaniepokojony. Mazowiecki też. Dlatego poprosił Andrzeja Milczanowskiego, by przyjechał parę dni wcześniej do Warszawy i był do dyspozycji. Miał czekać, żeby, w razie potrzeby przejąć najważniejszy resort siłowy, czyli MSW i zapobiec nieodpowiedzialnym posunięciom odwoływanych. Nie po to, żeby szperać po sejfach w poszukiwaniu materiałów na „Bolka”.
Czy rozpoczynając rozmowy z PSL-em u Lersa, mieliście kontakty z liberałami?
Uzgodnień z liberałami nie było, choćby dlatego, że sprawa była nagła. Dokładniej, nie było uzgodnień od strony Mazowieckiego. Ale nie mogę wykluczyć, że drugi ośrodek decyzyjny UD – owa nieformalna opozycja – uzgadniał cos także z liberałami. Wszystkiego nie wiem. Jestem pewien, że były kontakty między Bronkiem i Jackiem, a Tuskiem i Bieleckim. I myślę, że były też uzgodnienia, dotyczące premierostwa dla Pawlaka. Natomiast Mazowiecki był przeciwny uzależnianiu rozmów z Pawlakiem od tego, co na to powiedzą liberałowie. To wprawdzie była koalicja trzech partii, jednak trzeba było brać pod uwagę siłę każdej z nich. Mazowiecki miał prawo uważać się za formalnego lidera.
Cóż, stał za nim największy klub w Sejmie.
No właśnie. Po obaleniu rządu Olszewskiego były jeszcze rozpaczliwe próby ze strony Porozumienia Centrum, które znów zmieniło stanowisko. PC gotowe było pójść na ogromne ustępstwa, włącznie z powierzeniem misji Mazowieckiemu, byle nie godzić się na wariant z Pawlakiem
To był wybór Wałęsy, i o to wystarczało Kaczyńskiemu. Z każdym, byle nie z Wałęsą.
Gdyby Unia Demokratyczna była inna, a Mazowiecki był politykiem tak cynicznym i amoralnym jak Kaczyński, i gdyby Mazowiecki nie miał wewnątrz partii tak potężnej opozycji, to kto wie, jakby się historia wtedy potoczyła. A Pawlakowi się nie udało…
Tylko 33 dni był premierem…
Tak, i w gruncie rzeczy ten pomysł, z koalicją prawicową ale bez Olszewskiego został zrealizowany później. Powstał rząd Suchockiej – ale też i bez Kaczyńskich. I to na życzenie Jarosława. Rząd z udziałem PC mógł powstać, gdyby Kaczyński zrezygnował z ministerialnej posady dla Adama Glapińskiego, którego Suchocka i jej środowisko nie akceptowali. Także dlatego, że były jakieś zarzuty wobec niego. Ale Kaczyński go bronił. To doprowadziło do usunięcia się PC i Kaczyńskich na margines, na którym trwali aż do roku 1999.
Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiał: Piotr Rachtan
tekst był drukowany przed laty przez ”Kontrateksty” oraz pism „POgłos”.